
Ten temat wyjaśnię na przykładzie brydża, a potem to uogólnię. Brydż to tylko gra karciana, ale mechanizmy, które w nim zachodzą, są uderzająco podobne do tych, które znajdziemy w medycynie, ekonomii czy nauce. Gdy ktoś wprowadza coś nowego, skuteczniejszego, trudniejszego do zrozumienia – system nie mówi: „uczmy się od niego”. System mówi: „zbanować”. A to, co zaczyna się od niewinnych zakazów w sporcie umysłów, okazuje się lustrzanym odbiciem głębszej cywilizacyjnej choroby: lęku przed innowacją, która nie pochodzi z centrum, tylko z peryferii.
Co to jest brydż?
Brydż to gra karciana dla czterech osób, w której nie chodzi o szczęście, ale o strategię, logikę i współpracę z partnerem. Gra składa się z dwóch faz: licytacji oraz rozgrywki. W licytacji gracze deklarują, ile lew zamierzają zdobyć i w jakim kolorze, a potem, w fazie rozgrywki, próbują te deklaracje spełnić. Wygrywa nie ten, kto dostał najlepsze karty, ale ten, kto najlepiej je rozegrał.
Dlatego brydż bywa nazywany „szachami z kartami”.
W tej grze komunikacja między partnerami odbywa się poprzez licytację – zestandaryzowany system odzywek. Ale jest jeden ważny warunek: wszystko, co uzgodnili partnerzy, musi być jawne i zrozumiałe także dla przeciwnika.
Dlaczego trzeba wyjaśniać swoją konwencję?
W brydżu nie wolno mieć żadnych tajnych kodów. Jeżeli dwaj partnerzy uzgodnili, iż np. otwarcie 1♣ oznacza nie trefle, a cokolwiek innego – muszą to ujawnić przeciwnikom. Zasada fair play wymaga, by każda para przygotowała tzw. „convention card” – dokument opisujący dokładnie, jak wygląda ich system licytacyjny.
Celem jest ochrona przejrzystości gry i uniemożliwienie ukrytych porozumień. System może być złożony, egzotyczny, oryginalny – ale przeciwnik musi mieć szansę się do niego przygotować. Teoretycznie to uczciwe. W praktyce – prowadziło do wypaczeń.
Czym są „HUM systems”?
Międzynarodowe federacje brydżowe wprowadziły kategorię „Highly Unusual Methods” (HUM), czyli wysoce nietypowe metody licytacyjne. Dotyczyły one systemów, które znacznie odbiegały od standardów – np. zawierały tzw. silny pas, czyli sytuację, gdy gracz pasuje, ale w rzeczywistości ma bardzo silną rękę.
Inne przykłady HUM to otwarcia 1♣, które nie muszą oznaczać trefli, lub skomplikowane, sztuczne odzywki, których przeciętny gracz nie zna i nie rozumie. Tego typu systemy nie zostały zakazane wprost, ale gra nimi została tak obwarowana przepisami, iż w praktyce stała się niemożliwa w większości turniejów.
Polish Club – polska innowacja, która przestraszyła świat
W latach 70. i 80. Polska była potęgą brydżową. Polscy gracze stworzyli własny, rewolucyjny system licytacyjny, znany jako „Polish Club”. W jego pełnej wersji zawierał właśnie „silny pas” – odzywkę, która mogła oznaczać siłę, a nie słabość. To dezorientowało przeciwników i dawało przewagę. System był logiczny, elastyczny i bardzo skuteczny. A jednocześnie – kompletnie niezrozumiały dla graczy z krajów anglosaskich, gdzie dominowały prostsze i bardziej szablonowe metody licytacji.
Polacy – nie tylko gracze, ale także teoretycy – byli pionierami innowacji. Ale zderzyli się z oporem środowisk zachodnich. W USA brydż był silnie skomercjalizowany, nastawiony na prostotę i atrakcyjność dla widza. Systemy z Europy Wschodniej uważano za zbyt trudne do komentowania i zrozumienia przez publiczność.
Gdy nie możesz ich pokonać – zmień zasady
Międzynarodowe organizacje brydżowe, takie jak World Bridge Federation (WBF) i European Bridge League (EBL), wprowadziły ograniczenia dotyczące niektórych nietypowych systemów, w tym systemów ze „silnym pasem”, zaklasyfikowały Polish Club jako system HUM. To oznaczało, iż jego stosowanie było dozwolone tylko pod warunkiem zgłoszenia z dużym wyprzedzeniem, dostarczenia szczegółowych notatek przeciwnikom, a czasem nawet – specjalnej zgody sędziego. Dla większości turniejów otwartych oznaczało to w praktyce zakaz.
Polacy musieli grać „okrojonym” systemem. Polish Club został zubożony. Zrezygnowano z silnego pasa (lub grano nim tylko w meczu, gdzie wcześniej to uzgodniono). Innowacje były adaptowane do „Green Sticker Systems” – dopuszczonych w open events. Efekt? Polska szkoła brydża straciła narzędzie, które czyniło ją unikalną. Musiała grać w ramach narzuconego status quo.
Zamiast edukować publiczność i zawodników – postanowiono utrudnić życie innowatorom. Polacy, chcąc grać na arenie międzynarodowej, musieli porzucić własne koncepcje i dostosować się do uproszczonych standardów narzucanych przez Zachód.
Czy to była dyskryminacja?
Nie znajdziemy nigdzie dokumentu mówiącego wprost: „zakazujemy tego systemu, bo grają nim Polacy”. Ale wystarczy spojrzeć na kontekst. Tylko nieliczne nacje stosowały tak zaawansowane metody – Polska, może jeszcze ZSRR czy Węgry. To gracze z tych krajów wprowadzali innowacje. I to właśnie te innowacje zostały zakwalifikowane jako „zbyt nietypowe”.
To była de facto dyskryminacja – instytucjonalna reakcja na fakt, iż system jednych był zbyt dobry, zbyt skuteczny i zbyt trudny do skontrowania przez tych, którzy byli przyzwyczajeni do grania „po swojemu”.
To było równoznaczne z administracyjnym wypchnięciem tego systemu z turniejów masowych. Tylko elita mogła go używać – ale i tam z niechęcią.
Amerykanie nie rozumieli polskich systemów licytacyjnych, a komentatorzy nie potrafili tego tłumaczyć publiczności. A więc zamiast edukować publiczność – zbanowano trudne rzeczy. To jest dyskryminacja de facto, nawet jeśli nie de iure.
Co się stało później?
Polish Club ewoluował. Dzisiejsze warianty systemu często nie zawierają już silnego pasa lub są dostosowane do aktualnych przepisów. Wersje systemu zostały „okrojone” tak, by mieścić się w regulaminach — tzw. Polish Club „green” lub „brown sticker allowed” (czyli z ograniczonymi alertami). Polska nadal odnosi sukcesy międzynarodowe, ale niekoniecznie używając oryginalnej wersji Polish Clubu.
Co z tym zrobić?
Można promować edukację widzów i przeciwników – nie zakazy. Można stworzyć osobną klasę turniejową: „Open Innovations”, gdzie gra się bez ograniczeń systemowych (byle jawnych). Można też domagać się rewizji przepisów – bo to nie jest już sport umysłu, tylko sport kompromisów dla zblazowanych administratorów.
Amerykański brydż to przemysł, nie tylko sport
W USA brydż był od dekad silnie skomercjalizowany (turnieje typu Cavendish, ogromne wpisowe), osadzony w kulturze klubowej i „gentleman’s rules”, zdominowany przez systemy prostsze, intuicyjne dla mas – jak Standard American (SAYC) czy 2/1 Game Force. Publiczność w USA (i ich sponsorzy) nie była zainteresowana „komplikacjami z Europy Wschodniej”. Chciano: prostych systemów, przewidywalnych odzywek, dramaturgii opartej na rozdaniu, a nie na geniuszu systemowym. Stąd presja, by wyrugować systemy trudne w odbiorze, nawet jeśli były lepsze.
WBF i EBL to organizacje, które przez dekady były zdominowane przez środowiska z Anglii, USA i Francji. Innowacje spoza tego kręgu były traktowane podejrzliwie. Systemy HUM wymuszają na przeciwnikach adaptację. W teorii to równe dla wszystkich. W praktyce – ci, którzy grają systemy klasyczne, są uprzywilejowani, bo nie muszą się niczego uczyć. To lenistwo systemowe.
Pojawienie się dziwnego systemu może być „niezrozumiałe” dla komentatorów czy publiczności. Ale to nie powinien być argument przeciwko strategii — bo to jak domaganie się tłumaczenia teorii względności na TikToku w 15 sekund.
Morał z tej historii
W szachach nikt nie zakazuje gambitu królewskiego, nawet jeśli statystycznie prowadzi do bardziej „dzikich” pozycji, nikt nie mówi, iż „trzeba zgłosić 15 dni wcześniej, iż zagrasz obronę Benoniego”, a jednak – w brydżu tak to właśnie wyglądało i częściowo wygląda do dziś.
Dlaczego to absurdalne? Bo brydż powinien być laboratorium strategii i intelektu. Jeśli ktoś wymyśli system, który jest legalny, logiczny i nie łamie zasad etycznych (np. nie opiera się na tajnym kodzie z partnerem) – to powinien móc go grać. To tak jakby ktoś zakazał w programowaniu używania wzorców projektowych, „bo juniorzy się nie połapią”.
Brydż miał być grą umysłu, strategii i precyzji. Ale kiedy strategia jednych okazała się zbyt skuteczna, zmieniono zasady gry, by ją zneutralizować. Zamiast konkurować uczciwie, stworzono regulacje, które premiowały prostotę i status quo.
Ta historia to nie tylko anegdota o jednej grze karcianej. To przykład mechanizmu znanego z wielu dziedzin: kiedy nowator zagraża porządkowi, porządek nie uczy się od niego – tylko go wypycha. Zamiast nagradzać intelektualną przewagę, nagradza się przewidywalność.
Jeśli masz głowę pełną pomysłów, miej świadomość: system niekoniecznie ci podziękuje. Być może – będzie cię cenzurował. Tak jak cenzurowano Polish Club. Tak jak cenzurowano polską szkołę brydża.
Brydż został opanowany przez narzędzia dominacji instytucjonalnej. Przestał by sportem. To klasyczna taktyka znana z wielu dziedzin: „Nie możemy cię pokonać w twoich warunkach, więc zmieńmy zasady, by grać na naszych.” Podobnie jest w medycynie: delegalizowanie alternatywnych terapii przez lobby – czy w ekonomii: ograniczanie dostępu do rynku przez licencjonowanie.
Medycyna: innowacje tłumione przez system
Jednym z najbardziej znanych przykładów są próby delegalizacji alternatywnych terapii, nawet tych, które miały empiryczne podstawy lub były obiecujące w praktyce klinicznej.
Przykład 1: Terapie metaboliczne i nowotwory
W latach 70. w USA popularność zdobywała terapia przeciwnowotworowa oparta na amigdalinie (witaminie B17). Mimo licznych relacji o przypadkach remisji nowotworów, FDA (amerykańska agencja ds. leków) uznała ją za niebezpieczną, pomimo braku jednoznacznych dowodów toksyczności przy standardowym dawkowaniu. Co więcej — zabroniono nie tylko sprzedaży leku, ale i jego promocji, a lekarzy stosujących go poddawano represjom zawodowym. Farmaceutyczne lobby nie potrzebowało konkurencji z taniego, naturalnego środka.
Przykład 2: Terapie z użyciem ziół czy akupunktury
W wielu krajach medycyna naturalna musi funkcjonować „pod radarem” lub w statusie półlegalnym, mimo iż WHO oficjalnie uznaje część tych metod za skuteczne w wybranych wskazaniach. Dlaczego? Bo nie można ich opatentować. Nie da się kontrolować rynku na masową skalę. Lepiej więc stworzyć narrację o „braku dowodów”, niż dopuścić do konkurencji z przemysłem farmaceutycznym.
Ekonomia: licencje, regulacje, bariery wejścia
W gospodarce ten sam mechanizm działa poprzez tworzenie sztucznych barier wejścia na rynek, które nie służą jakości usług, ale ochronie starych graczy przed konkurencją.
Przykład 1: Licencje zawodowe
Chcesz zostać fryzjerem, masażystą albo doradcą finansowym? W wielu krajach potrzebujesz lat szkoleń, egzaminów, opłat i członkostwa w izbach. Ale te licencje nie zawsze mają związek z jakością usług — często to narzędzie regulacyjne służące ograniczeniu liczby konkurentów i utrzymaniu monopolu. Klient nie może wybrać „taniego fryzjera bez licencji”, nawet jeśli ten ma złote ręce – bo system mu tego zabrania w imię „ochrony konsumenta”.
Przykład 2: Uber vs. korporacje taksówkowe
Uber, kiedy wchodził na rynek, był nielegalny w wielu krajach i miastach. Nie dlatego, iż był niebezpieczny — ale dlatego, iż łamie monopol licencjonowanych korporacji taksówkowych. System nie chciał dopuścić tańszej, bardziej efektywnej usługi – więc próbował ją zdelegalizować. Dopiero po długiej walce (i nacisku społecznym) udało się go zalegalizować w części państw.
Edukacja i nauka: cenzura poza paradygmatem
Również w świecie akademickim istnieje potężna presja na replikowanie poglądów zgodnych z dominującą narracją.
Przykład 1: Teorie spoza głównego nurtu
Fizyk, który chce opublikować pracę podważającą ogólną teorię względności lub zasady mechaniki kwantowej – nawet jeśli ma solidne wyliczenia – może zostać odrzucony przez recenzentów „bo to nieortodoksyjne”. Prace alternatywne trafiają do niszowych czasopism lub są po prostu ignorowane.
Przykład 2: Antropologia i "zakazane tematy"
Teorie o cywilizacjach prehistorycznych (np. teoria o zaawansowanej cywilizacji przed 10 tys. lat, promowana przez Grahama Hancocka) są traktowane jak herezja. Główne uczelnie i czasopisma naukowe boją się podważać dogmatyczny model rozwoju człowieka, mimo iż coraz więcej znalezisk (Göbekli Tepe, struktury podwodne u wybrzeży Japonii czy Indii) wskazuje, iż historia może być bardziej złożona, niż uczą nas w szkołach.
System zawsze chroni siebie – nie prawdę, nie jakość, nie postęp
Czy to w brydżu, medycynie, ekonomii, czy nauce – kiedy nowator zagraża ustalonemu porządkowi, nie wita się go z otwartymi ramionami. Zamiast tego tworzy się biurokratyczne i narracyjne bariery. Mówi się o „bezpieczeństwie”, „dobru publicznym”, „standardach jakości” – ale w rzeczywistości chodzi o utrzymanie dominacji, wpływów i pieniędzy.
A więc tak — zakaz silnego pasa to tylko jeden z wielu przykładów tego samego zjawiska: systemowego tłumienia kreatywności, która wymyka się spod kontroli centrów decyzyjnych.
Chcesz zmian? Musisz być nie tylko mądry – musisz być też gotów na to, iż mądrość będzie zakazana.
Polityczna poprawność jako narzędzie dominacji informacyjnej
W ostatnich latach mechanizm tłumienia niewygodnych idei przeniósł się do przestrzeni cyfrowej – szczególnie na amerykańskie media społecznościowe. Tym razem nie chodzi o alternatywne metody leczenia ani nowatorskie systemy ekonomiczne, ale o poglądy i słowa, które są „niezgodne z aktualnie obowiązującą narracją kulturową”.
Pod przykrywką „walki z mową nienawiści”, „ochrony mniejszości” czy „troski o dobrostan psychiczny użytkowników” platformy takie jak Facebook, YouTube, X (dawniej Twitter), TikTok i Instagram zaczęły usuwać treści, konta i całe kanały – nie za kłamstwo, ale za niepoprawność.
Przykład 1: cenzura lekarzy w czasie pandemii
W czasie pandemii COVID-19 wielu lekarzy i naukowców miało inne zdanie niż WHO czy CDC – podważali zasadność lockdownów, obowiązkowych szczepień czy masek w przestrzeni otwartej. Ich konta były blokowane, filmy usuwane, a nazwiska oczerniane w mediach głównego nurtu. Nie za dezinformację – tylko za sprzeciw wobec konsensusu polityczno-medialnego.
Przykład 2: redefinicja słów i karanie za „język”
Słowa, które jeszcze dekadę temu były neutralne lub akceptowane (np. „Murzyn” w Polsce, czy „illegal alien” w USA), dziś mogą prowadzić do blokady konta lub permanentnego bana. Nie trzeba nawoływać do nienawiści – wystarczy „urazić uczucia” jakiejś grupy. To nie jest walka o równość. To jest redefinicja języka jako narzędzia kontroli narracji.
Przykład 3: shadowban i „miękka” cenzura
Wielu użytkowników nie jest nawet informowanych o ograniczeniu zasięgu ich postów. Platformy po prostu przestają ich promować, ukrywają ich wpisy przed obserwatorami lub oznaczają ich treści jako „kontrowersyjne” – nawet jeśli są w pełni zgodne z faktami. To miękka forma cenzury, której nie widać, ale która efektywnie eliminuje głosy spoza głównego nurtu.
Wszystko to wpisuje się w ten sam mechanizm, który obserwujemy w brydżu, medycynie i ekonomii: gdy pojawia się myśl, która burzy dogmaty, system nie wchodzi w dialog. System ją wycina. Dla „dobra ogółu”, „bezpieczeństwa”, „spokoju społecznego”, „ochrony uczuć” — czyli dla wszystkiego, tylko nie dla prawdy, wolności czy rozwoju.
Grzegorz GPS Świderski
]]>https://t.me/KanalBlogeraGPS]]>
]]>https://Twitter.com/gps65]]>