I po co te nerwy, pomówienia, domniemania, snucie najbardziej absurdalnych hipotez oraz szczucie Polaków „prawdziwych” przeciwko „nieprawdziwym”, realizowane skutecznie przez żydowskich agitatorów? Od momentu wysłuchania pierwszej informacji o katastrofie pod Smoleńskiem do chwili obecnej nie miałem i przez cały czas nie mam cienia najmniejszych wątpliwości, kto zabił Lecha Kaczyńskiego. Moja, niczym niewzruszona, odpowiedź brzmi: on sam. A ściślej – zabiła go iście chazarska nienawiść do Rosjan i przekonanie, iż przy użyciu polskich szabas-gojów da jej w Katyniu upust daleko większy, niż wtedy, gdy ruszył na odsiecz żydowskim namiestnikom Gruzji, cokolwiek pochopnie przekonanym o powodzeniu swojej akcji zbrojnej przeciwko Rosji.
Niestety, nie wyszło. „Rzeczpospolita” straciła urzędującego prezydenta, a wraz z nim blisko setkę towarzyszących mu osób. Skłamałbym pisząc, iż wszystkich żałuję w równym stopniu. A już w najmniejszym dowódców poszczególnych wojsk, którzy uznali za konieczne podlizać się swojemu zwierzchnikowi i zameldować w komplecie na pokładzie tego samego samolotu.
Jako były żołnierz służby zasadniczej, który spełnił swój patriotyczny obowiązek na początku lat 70-ych ubiegłego wieku w jednostce łączności Marynarki Wojennej w Wejherowie, nigdy nie darzyłem specjalnym szacunkiem kadry zawodowej ale widzę, iż trepy NATO-wskie są jeszcze bardziej tępe od trepów z Układu Warszawskiego. Pierwsi do defilad, pokazówek i odznaczeń, ostatni do porządnego szkolenia i wysiłku w doskonaleniu wojskowego rzemiosła. Nic dziwnego, iż w chwilach krytycznych – takich choćby jak moment lądowania TU-154 pod Smoleńskiem – naszym wybitnym pilotom, co to „i na drzwiach od stodoły polecą”, pozostaje jedynie wzywanie imienia Pana Boga. Niestety, zwykle nadaremno…
Oczywista oczywistość winy Lecha „Spieprzaj Dziadu” Kaczyńskiego w dokonaniu zbiorowego samobójstwa na rosyjskiej ziemi stoi w jawnej sprzeczności wobec narastającego amoku sPiSkowców, umiejętnie podsycanego przez medialne imperium o. Rydzyka oraz agitacyjne gudłajstwo (Wildstein, Pospieszalski, Janecki, Sakiewicz, Ziemkiewicz) z nieograniczonym dostępem do publicznej telewizji i radia. Nie ma dnia, abym w swojej poczcie elektronicznej nie otrzymywał coraz bzdurniejszych hipotez mających przekonać, iż za katastrofą pod Smoleńskiem stoi putinowska bezpieka.
Gdy jednak próbuję podążyć tym tropem, wysuwając domniemanie, iż FSB, i owszem, mogła maczać palce w kwietniowej tragedii ale tylko jako podwykonawca działający na zlecenie służb znacznie bardziej wpływowych, szczególnie Mossadu, wówczas sPiSkowcy nabierają wody w usta i patrzą na mnie jak na kogoś, kto w praktycznej interpretacji spiskowej teorii dziejów posuwa się stanowczo za daleko.
A niby dlaczego? Stara maksyma łacińska – niemal zawsze sprawdzalna w praktyce wymiaru sprawiedliwości – mówi, iż ten popełnił zbrodnię komu przyniosła korzyść (w oryginale: „Cui prodest scelus, is fecit”). Dla Rosji śmierć prezydenta RP, znanego wprawdzie ze swojej organicznej nienawiści do tego państwa, ale nie mającego żadnych szans na reelekcję, byłaby rozwiązaniem najgorszym z możliwych. Widać to zresztą teraz, po zmasowanych atakach rusofobów – głównie antysłowiańskiego, czyli żydowsko-chazarskiego chowu – na naszego wschodniego sąsiada. W tych atakach nie brak choćby plugawienia pamięci około 600 tysięcy Rosjan poległych na obcej dla siebie ziemi w walce z Niemcami, którzy – co przypominam wielu durniom, zwłaszcza „repatriantom” zza Buga – nie wysyłali Polaków do Kazachstanu ale do piachu, czyli ostatecznie i bezpowrotnie.
Z korzyściami dla Mossadu, a ściślej – jego syjonistycznych mocodawców, rzecz wygląda zgoła odwrotnie. W kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich i ich spodziewanych wyników, żywy Lech „Spieprzaj dziadu” Kaczyński jawił się jako oczywisty trup polityczny. Co gorsze, ten sam los – po przegranych wcześniej wyborach parlamentarnych – czekał Prawo i Sprawiedliwość. Istniało zatem poważne ryzyko, iż Platforma Obywatelska – również kontrolowana przez syjonistów – będzie miała za konkurenta nie jakąś kolejną mutację Unii Wolności (aby utrzymać szabas-gojów w przekonaniu, iż demokracja ma się dobrze) ale partię z dominującym elektoratem patriotycznym, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Po prostu, ludzie pamiętający, wcześniejsze wyczyny PiS (zasadny skrót od Prowokacje i Spiski) oraz widzący, jak PO – silna trójwładzą premierowską, parlamentarną i prezydencką – bezkarnie realizuje cele żydokomuny niemieckiej, mogliby w końcu powiedzieć koczownikom i przybłędom „DOSYĆ!”.
Katastrofa pod Smoleńskiem definitywnie likwiduje takie zagrożenie. Dotychczasowy prezydent, choć trup w sensie biologicznym zyskał na wartości wielokrotnie. Lech „Spieprzaj Dziadu” Kaczyński przeistoczył się cudownie w Lecha „Santo Subito” Kaczyńskiego. Notowania PiS i jego lidera Jarosława Kaczyńskiego, wyznaczonego na nowego pretendenta do urzędu prezydenta 3/4 RP, skoczyły w górę równie gwałtownie jak gwałtownie spadał na smoleński las TU-154. Wystarczyło umiejętnie wykorzystać typową dla Słowian uczuciowość, zaprzęgnąć do pracy dyspozycyjnych agitatorów (także w sutannach) i nagle – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – najbardziej zażydzona z istniejących partii, stała się partią najbardziej „polską i patriotyczną”. Przypominam jeszcze raz sPiSkowcom: ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła korzyść.
Osobnego potraktowania wymaga analiza zaskakującej zmiany stosunku wielu setek tysięcy obywateli RP – etnicznych Polaków nie wyłączając – do Lecha „Spieprzaj dziadu” Kaczyńskiego. Ta zmiana – widoczna bezpośrednio, na własne oczy i uszy – pozwala mi lepiej zrozumieć fenomen fascynacji oraz stawiania na piedestały niejakiego Józefa Piłsudskiego, litewskiego przybłędy z pochodzenia, który przez wnikliwych badaczy historii (nie mylić z „historykami”) znany jest m.in. jako agent austriacko-niemiecki o pseudonimie „Ziuk”, tchórz (dezercja przed Bitwą Warszawską), zakompleksiony żołdak (samozwańczy awans na marszałka) i usłużne narzędzie żydomasonerii (m.in. przewrót z maja 1926).
Pozostając odporny na żydowską agitację, czuję się w obowiązku przypomnieć Polakom oczadziałym – przyjmijmy, iż chwilowo – przez sPiSkowców, oczywiste FAKTY. Otóż, niepodważalną i – niestety – nieodwracalną zasługą Lecha „Santo Subito” Kaczyńskiego jest m.in.:
Po pierwsze:
Ratyfikowanie Traktatu Lizbońskiego, likwidującego ostatecznie resztki suwerenności Polski i oddającego ją w pacht żydo-masonom z Brukseli. Teraz mamy np. prezydenta UE, o którego wyborze nie decydowali choćby europarlametarzyści, cóż zatem mówić o szeregowych Europejczykach. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po drugie:
Skuteczne – przy użyciu spolegliwego narzędzia o personaliach Marek Jurek – wniesienie pod obrady Sejmu i przegłosowanie uchwały gwarantującej Żydom przekazanie polskiej ziemi. Wprawdzie jej wartość ma wynieść „tylko” jedną piątą z 65 mld dolarów, jakich żądają od nas hochsztaplerzy ze Światowego Kongresu Żydów ale kto powiedział, iż na tym skończą? Przy okazji – czym wytłumaczyć chwalenie się tym rabunkiem przez Lecha „Santo Subito” Kaczyńskiego podczas jego wizyt w Izraelu i USA? Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po trzecie:
Aktywny współudział w likwidacji polskiej armii na rzecz stworzenia zawodowych najemników – bandytów opłacanych z naszych pieniędzy po to, aby napadać na kraje, które nigdy Polsce nie zagrażały (Irak, Afganistan). Realizacja żydowskich geszeftów także w tym wypadku okazała się dla nowego lokatora Wawelu ważniejsza od bezpieczeństwa Polski. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po czwarte:
Wstrzymanie ekshumacji Żydów, zamordowanych w 1941 roku w Jedwabnem. Przypomnijmy, iż głupszy z bliźniaków uczynił to jeszcze jako prokurator generalny RP. Powód? Otóż istniało realne „zagrożenie”, iż czaszki ofiar będą nosiły ślady postrzałów z broni, którą dysponowali tylko Niemcy. Dzięki decyzji Lecha „Santo Subito” Kaczyńskiego obowiązującą pozostała wersja o mordzie dokonanym przez Polaków, szeroko rozpowszechniana w świecie przez żydowskie media i wykorzystywana przez syjonistów do lansowania tezy o polskim antysemityzmie. Nie tylko zresztą przez syjonistów. Dość wspomnieć wystąpienie urzędującego wówczas prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego vel Stolzmana, który obciążył tą zbrodnią Polaków i w naszym imieniu przepraszał za nią syjonistów. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Po piąte:
Przypisywanie zbrodni katyńskiej nie jej faktycznym realizatorom, czyli żydom z NKWD (na czele z jego szefem Ławrientijem Berią) ale Rosjanom przy jednoczesnym przemilczeniu daleko większych i okrutniejszych zbrodni dokonanych na Polakach przez Ukraińców (Wołyń) i Litwinów (Ponary). To kolejny przykład bardzo kiepsko skrywanej, typowo chazarskiej nienawiści Lecha „Santo Subito” Kaczyńskiego do Rosjan. Kto tego nie pamięta, ten żyd lub szabas-goj z obrzezanym mózgiem.
Niestety, nie wiemy o wszystkich antypolskich dokonaniach „wielkiego patrioty i Polaka”. Niektóre wypływają dopiero teraz. Ot, choćby w kondolencjach wystosowanych przez naczelnego rabina RP, który nie tylko nazwał L. Kaczyńskiego wielkim przyjacielem Żydów ale także – o czym nie wiedziałem – przypomniał jego jednoznaczny sprzeciw wobec międzynarodowej rezolucji potępiającej zbrodnie Izraela w Strefie Gazy. Uczynił to – podkreślmy – jako jedyny spośród przywódców państw europejskich.
Niech nikt, a zwłaszcza sPiSkowcy, nie próbuje też przekonać mnie do L. Kaczyńskiego jako katolika. Zbyt dobrze pamiętam jego rechot i oklaski w warszawskim kościele, gdy usłyszał o rezygnacji abp. Wielgusa z kierowania archidiecezją warszawską. Z katolicką wiarą – mimo usilnych wysiłków żydowskich przechrztów robiących za duszpasterzy – nie da się także pogodzić wprowadzonej przez eks-prezydenta uroczystości corocznego zapalania w Belwederze menory, symbolu żydowskiej nienawiści do nie-żydów oraz pisemnie wyrażonej euforii z okazji reaktywowania w Polsce żydo-masońskiej loży B’nai B’rith, szczególnie zasłużonej w bezwzględnym zwalczaniu katolicyzmu.
I jeszcze jedno. Drugorzędna to wprawdzie rzecz, zwłaszcza w zestawieniu z jawnie antypolskimi działaniami Lecha „Santo Subito” Kaczyńskiego ale ilekroć słyszę o nim jako człowieku miłym, ciepłym i życzliwym ludziom tylekroć otwiera mi się w kieszeni scyzoryk. Czyżby słynne „spieprzaj dziadu” adresowane do warszawskiego emeryta lub określanie dziennikarki mianem „małpy w czerwonym” było wytworem wrażych knowań Putina i jego służb?
Swoją drogą, co za sukinsyn podmienił nam w Smoleńsku prezydenta 3/4 RP? Z Warszawy wyleciał mściwy, małostkowy kurdupel bezwzględnie realizujący żydowskie geszefty, Wrócił natomiast… „wielki mąż stanu”, „prawdziwy Polak, patriota i katolik”, godny miejsca na Wawelu. Czyżby naprawdę w VIP-owskiej kabinie TU-154 zadziałały jakieś silne pola magnetyczne? jeżeli tak, sPiSkowcy mają nad czym pracować. A może po prostu doszło do cudownej galwanizacji trupa i zainplantowania mu cech, niezbędnych dla osiągnięcia zamierzonego celu. Wszak ten uświęca wszystko. Zwłaszcza, gdy stawką jest sprawa żydowska.
Henryk Jezierski
(19.05.2010)
P.S.
Jestem często nagabywany o swoje preferencje wyborcze na dzień 20 czerwca 2010. Zaręczam, iż są przewidywalne i w pełni tożsame z głoszonymi od wielu lat poglądami. W pierwszej turze zagłosuję na Andrzeja Leppera, nie tyle jako człowieka i polityka (tu na moje komplementy liczyć nie może) ale jako reprezentanta partii, której antypolskich działań przypisać nie sposób. Będzie to także forma obywatelskiego protestu przeciw manipulacjom zarówno instytucji państwowych (vide: PKW), jak i mend medialnych oraz polityków żywotnie zainteresowanych, aby przez koszerne sito nie przeszedł choćby jeden goj. Oczywiście, szanse Leppera na drugą turę są iluzoryczne ale każdy wynik powyżej 1 proc. będzie tutaj pokazaniem efektownego „wała” samozwańczej elicie.
W rundzie drugiej, zwłaszcza z udziałem B. Komorowskiego i J. Kaczyńskiego (ostatnio wielkiego „przyjaciela” Rosjan), reprezentujących dwa – pozornie zwalczające się – kibuce w ramach tej samej gminy, głosu najzwyczajniej nie oddam. Także wówczas, gdyby do takiego kroku namawiał Lepper. Mówiąc krótko – na żydów nie głosuję, bo nie kolaboruję.
H. Jez.