Giełdy lecą na łeb na szyję, kapitał spekulacyjny miota się w poszukiwaniu „bezpiecznych przystani”, ekonomiści wróżą drożyznę i recesję, media straszą i potępiają szaleństwa protekcjonizmu Donalda Trumpa. Dlaczego odważył się on na globalny konflikt gospodarczy?
Imponujący jest radykalizm i szybkość wymierzania ciosów całemu światu przez gospodarza Białego Domu. Zaczęło się od taryf na produkcję Chin „za fentanyl”. Potem uderzyły 25% cła na stal i aluminium i na samochody. Zaś 2 kwietnia nastąpiła kulminacja – „Dzień Wyzwolenia”, jak to określił Trump, od „nieuczciwych relacji handlowych”. Przez nie Ameryka była „wykorzystywana i oszukiwana przez Europejczyków i globalistów”.
No dobrze, ale co jest realną przyczyną, jakie są korzenie tych decyzji?
Za szaleńczymi według mediów działaniami Trumpa, leży fundamentalna diagnoza słabych punktów amerykańskiej gospodarki oraz odważna strategia przywrócenia jej potęgi ekonomicznej. USA gwałtownie tracą pozycję w świecie realnej gospodarki – z posiadanych przez nie 28 procent globalnego przemysłu w 2001 roku, ich udział spadł do 17%. To groźne dla pozycji światowego Hegemona i jego siły ekonomicznego oddziaływania na sojuszników i wrogów. Ta najsilniejsza i najbogatsza gospodarka świata koncentruje się bowiem na najbardziej dochodowych fragmentach działalności biznesowej, jak choćby finanse czy nowe technologie (IT czy farmaceutyki). Te „brudne” i mniej dochodowe zleca się za granicę, gdzie jest po prostu taniej. Taka struktura rodzi jednak problemy. Hutnictwo może być mniej dochodowe niż usługi cyfrowe, banki i spekulacja giełdowa, ale stal, aluminium czy miedź są jednak wciąż niezbędne do funkcjonowania kraju.
Dlatego USA tak dużo importują, szczególnie z Chin i Europy. Stąd też niewiarygodnie wręcz wysoki deficyt handlu międzynarodowego. W ubiegłym roku USA sprowadziły towary za ponad 1200 miliardów dolarów więcej niż wyeksportowały. Tak wielkie liczby trudno sobie wyobrazić, więc wyjaśnię – to jest 150 procent wielkości polskiej gospodarki. Stany wyjęły półtorej Polski z globalnego obiegu gospodarczego (ponad to, co same zaofiarowały), by zaspokoić swoje potrzeby.
Nie ma nic za darmo, żeby sfinansować taki deficyt handlowy, trzeba pożyczyć od świata tę kwotę. A ciągły deficyt kumuluje się w zadłużeniu zagranicznym USA, które wynosi już prawie 28 tysięcy miliardów dolarów (wiem to nic nie mówi, ale wyobraźmy sobie, iż Stany są winne światu 35 polskich gospodarek). Ten dług rośnie z niezwykłą szybkością (w ubiegłym roku – o 2 tysiące miliardów USD) i zrównuje się już z wielkością amerykańskiej gospodarki.
Celem prezydenta jest zlikwidowanie głównej słabości gospodarczej i uniknięcie grożącego Ameryce bankructwa. Właśnie dlatego wysokość taryf policzono nie według realnych stawek celnych konkurentów, narzucanych na import z USA. Wzięto pod lupę ich nadwyżki handlowe, wyliczono, jaki to procent całkowitego handlu z USA i takimi taryfami obłożono tę gospodarkę. Stąd najwyższe taryfy przypadły Wietnamowi (46%), Tajlandii (37%) i Chinom (34%) – produkcyjnemu zapleczu amerykańskiej konsumpcji. Europie dostało się 20 procent. Tym, którzy nie mają z USA nadwyżki i reszcie świata przypisano 10-procentowe cła. Tak na wszelki przypadek.
Strategia amerykańskiego prezydenta zmienia światowy porządek handlowy, uderza w dotychczasowy model globalnego handlu, gdzie USA było głównym importerem świata. Wszyscy, którzy z tego czerpali korzyści są zagrożeni. Stąd opór i wielki krzyk w mediach, a dziś to przecież głos globalnego kapitału i korporacji międzynarodowych, które są największym poszkodowanym, wręcz ofiarą strategii Trumpa. Ich globalne łańcuchy produkcji trzeba będzie zwijać i wracać do Ameryki. Ot, choćby wolnorynkowcy, a za nimi tytuły mediów, straszą widmem Wielkiej Depresji lat 30-tych XX wieku. I ostrzegają: igracie z ogniem!
Trump obiecuje, iż po nałożeniu taryf importowych i całym zestawie dodatkowych działań (obniżeniu podatków, likwidacji utrudnień biurokratycznych, zachęceniu inwestycji kapitału rodzimego i zagranicznego) w Ameryce będzie więcej przemysłu, niższe podatki, zrównoważony budżet i niższe koszty kredytu. Ma ona stać się przemysłową potęgą i centrum produkcyjnym świata.
Na czym opiera swoje kalkulacje? O tym w najbliższym numerze Myśli Polskiej.
Andrzej Szczęśniak
fot. profil fb The White House
Myśl Polska, nr 15-16 (13-20.04.2025)