
Mikita Kuczyński, Meduza: Na czym polega konfrontacja handlowa między USA a Chinami? O co toczy się walka?
Temur Umarow: To element gospodarczej, politycznej i strategicznej konfrontacji między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Konflikt wszedł w aktywną fazę podczas pierwszej kadencji Trumpa w 2016 r., choć narastał wcześniej. Już pod rządami George’a W. Busha juniora, jak i Baracka Obamy Stany Zjednoczone obserwowały, iż Chiny gwałtownie się rozwijają i mogą potencjalnie przejąć rolę głównego światowego mocarstwa. Odkąd Amerykanie zdali sobie z tego sprawę, podejmują kroki, aby temu zapobiec.
Na razie mówimy o konfrontacji gospodarczej. Jej głównym narzędziem stały się cła — te nałożone na Chiny mogą wzrosnąć choćby do 245 proc. Nie oznacza to jednak, iż wszystko będzie się do nich ograniczać: tak USA, jak i Chiny mają inne narzędzia. Pytanie brzmi, jak daleko Trump jest w stanie się posunąć w szkodzeniu nie tylko amerykańskiej, ale także globalnej gospodarce.
Jak wojna handlowa, która rozpoczęła się podczas pierwszej administracji Trumpa, wpłynęła na gospodarki obu krajów?
Trump nie osiągnął swoich głównych celów. Nie udało mu się ani wyrównać bilansu handlowego z Chinami, ani znacząco zwiększyć chińskiego importu amerykańskich towarów. Pod koniec obowiązywania pierwszej umowy handlowej Pekin obiecał kupić amerykańskie produkty o wartości 200 mld dol. (752 mld zł). W 2020 r. wybuchła jednak pandemia i umowy w zasadzie przestały obowiązywać.
Głównym skutkiem pierwszej fali ceł i konfrontacji między Chinami a USA nie były choćby szkody gospodarcze. Chcąc doczekać się sprawiedliwości w relacjach z Pekinem, Waszyngton zrezygnował z instrumentów prawa międzynarodowego.
Pod rządami Obamy priorytetem pozostało zwiększenie handlu i współpracy z Chinami. Jednocześnie jednak jego administracja zakwestionowała ich działania, odwołując się do Światowej Organizacji Handlu (WTO). W tym czasie chińscy producenci stosowali bowiem duży dumping na rynku amerykańskim i sprzedawali swoje produkty po wyjątkowo niskich cenach. Biorąc pod uwagę ogromną różnicę w kosztach pracy, konkurowanie z Chinami było dla Amerykanów po prostu niemożliwe. Mimo to Stany Zjednoczone nie nałożyły bezpośrednio sankcji ani ceł, ale nieuczciwe praktyki Chin chciały zwalczyć dzięki narzędzi prawnych.
Trump porzucił przyjęte międzynarodowe mechanizmy — pod jego rządami USA robią to, co uważają za stosowne. Pierwsza wojna handlowa nie zaszkodziła poważnie gospodarkom żadnego z krajów, to raczej pandemia zadała główny cios.
Czy konfrontacja z Chinami ma dla USA jedynie znaczenie gospodarcze, czy też strategiczne?
Z biegiem czasu dla władz USA stało się jasne, iż Chiny nie będą stać w miejscu. Aktywnie się rozwijały, przyjmowały zaawansowane technologie i same je produkowały. Jedynym pytaniem było, kiedy Chiny przestaną być zależne od importu z USA. Amerykańskie elity dostrzegały to zjawisko, ale przez długi czas nikt nie odważył się podjąć radykalnych kroków. W końcu zrobił to Donald Trump, wpędzając nas w wielki geopolityczny spektakl — on jest w nim głównym bohaterem, a my widzami i uczestnikami, zmuszonymi do tego, by dostosować się do jego zasad.
W interesie Chin leży utrzymanie obecnego stanu rzeczy. Ich sukces gospodarczy był możliwy dzięki istnieniu globalnej gospodarki, w której wpasowały się w istniejące łańcuchy produkcyjne tak skutecznie, jak to tylko możliwe, stając się „główną fabryką świata”. Bez tego „chiński cud gospodarczy” nie byłby możliwy. Dlatego Chiny są zainteresowane utrzymaniem globalnego modelu w jego dotychczasowej formie.
Jednocześnie USA nie podoba się fakt, iż znaczenie Chin w globalnym systemie rośnie. Chociaż pierwotnie tego właśnie chciały — większość amerykańskich korporacji sama przeniosła produkcję do Chin, aby obniżyć koszty i zwiększyć zyski na rynku globalnym. Wydawało się, iż to tandem idealny.
Wkrótce jednak okazało się, iż w Chinach pojawiły się zaawansowane technologicznie firmy, z którymi trzeba było konkurować. To, co niepokoi Stany Zjednoczone w tym rozwoju, to nie tylko wzrost sektora cywilnego, ale także fakt, iż technologie te przenoszą się do sfery wojskowej, wzmacniając strategiczne zdolności Chin.
Jak bolesne są działania Donalda Trumpa dla Chin?
Są one tak samo bolesne dla Chin, jak i dla Stanów Zjednoczonych. Jak powiedział Xi Jinping, w wojnach handlowych nikt nie wygrywa.
Jeśli mowa o Stanach Zjednoczonych, przez podwyżkę ceł w pierwszej kolejności ucierpią tamtejsi konsumenci. Są oni uzależnieni od niedrogich towarów codziennego użytku. Przy podniesieniu ceł do 245 proc. handel z Chinami będzie po prostu bezcelowy, bo koszt towarów automatycznie wzrośnie — średnio dwukrotnie. Nikt nie kupi niczego za takie pieniądze, więc eksport również straci sens.

Xi Jinping w Hanoi w Wietnamie, 14 kwietnia 2025 r.
W Chinach zwykli konsumenci ucierpią mniej, ponieważ są praktycznie niezależni od amerykańskich towarów. Cła uderzą w producentów z sektora technologicznego i maszynowego. Mocno ucierpi także sektor rolniczy, zwłaszcza import soi i kukurydzy z USA. W konsekwencji ucierpią również rolnicy i sektor rolniczy w USA.
Oczywiście zarówno w USA, jak i w Chinach znajdzie się wiele firm i całych fabryk szukających innych rynków zbytu. W praktyce będzie to jednak niezwykle trudne ze względu na samą ilość produktów. Przed pierwszą wojną handlową z Trumpem zależność Chin od importu z USA wynosiła ok. 19 proc. Chociaż w tej chwili zmniejszyła się do 15 proc., przez cały czas są to ogromne liczby — mówimy o setkach miliardów dolarów.
Trump zwolnił z nowych ceł telefony i komputery. Dlaczego akurat tę kategorię?
Ani Apple, ani Google nie tworzą swoich produktów w USA. Amerykańskie firmy są właścicielami praw intelektualnych, ale żaden iPhone nie jest montowany w jednym kraju. Najwyraźniej telefony i inne urządzenia elektroniczne zostały wykluczone z listy po prostu dlatego, iż zależność USA od Chin w tej branży jest zbyt duża. Konsument nie wybaczyłby gwałtownego wzrostu cen.
W odpowiedzi na amerykańskie cła Chiny zawiesiły eksport niektórych metali ziem rzadkich. Jak duży wpływ będzie miała ta decyzja na amerykański przemysł?
Należy podkreślić, iż Chiny nie nałożyły kontroli eksportu na wszystkie metale ziem rzadkich, a jedynie na ich część. Działają bardzo selektywnie, dając Waszyngtonowi jasno do zrozumienia, iż nie wykorzystują pełnego arsenału dostępnych narzędzi i mają jeszcze więcej w zanadrzu. I iż chcą stworzyć przestrzeń do dialogu.
Obecnie, aby eksportować metale ziem rzadkich do USA, firma musi uzyskać specjalną licencję i udowodnić, iż metale te nie będą wykorzystywane do celów, które Chiny uważają za niepożądane. Przede wszystkim ucierpi amerykański sektor wojskowy i kosmiczny, czyli infrastruktura niezbędna do utrzymania wizerunku USA jako wielkiego mocarstwa.
Chiny nie nałożyły jeszcze ograniczeń na inny, szerszy zakres metali ziem rzadkich. Gdyby zdecydowały się to zrobić, konsekwencje tego posunięcia byłyby ogromne — mogłoby dojść do całkowitego załamania wielu gałęzi przemysłu na całym świecie. A biorąc pod uwagę fakt, iż Chiny są największym producentem i eksporterem metali ziem rzadkich, wpływ takich środków na światowy przemysł jest trudny do przecenienia.
Jakie inne atuty mają Chiny w wojnie handlowej i jak mogą zareagować Stany Zjednoczone na ich użycie?
Oba kraje mają karty przetargowe. Trump jak dotąd ograniczał się do ceł — przez cały czas je podnosi, choć nie ma w tym praktycznego sensu. Chodzi raczej o sygnał dyplomatyczny — pokazanie, iż jest się super i można podnosić taryfy w nieskończoność.
USA mają też jednak inne narzędzia — choćby w postaci sankcji, które aktywnie wykorzystują przeciwko Rosji i innym krajom. Mogą ich również użyć przeciwko Chinom, tym bardziej iż nietrudno byłoby im znaleźć pretekst. Mogłyby przykładowo uzasadnić to posunięcie tym, iż chiński przemysł wspiera Władimira Putinowa w jego wojnie przeciwko Ukrainie. Chociaż wydaje mi się, iż obecna administracja USA nie potrzebuje żadnych powodów — może nałożyć sankcje ot tak, jak jej się podoba.
Do innych środków karnych zaliczają się: odłączenie od systemu SWIFT, odłączenie chińskiej infrastruktury finansowej od dolara, umieszczenie chińskich podmiotów na listach zakazanych, sankcje osobiste, zamrożenie aktywów i wykluczenie chińskich firm z giełd.

Donald Trump w Waszyngtonie, 18 kwietnia 2025 r.
Chiny również mogą nakładać sankcje, ale w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych nie mają tak dużej liczby lojalnych sojuszników. Jest więc mało prawdopodobne, aby takie sankcje zostały poparte przez inne kraje. Pekin może liczyć na to, iż zrobi to Rosja, ale to ograniczy obecności amerykańskich firm na świecie.
Pekin ma jednak inne narzędzia. W Chinach działa ogromna liczba amerykańskich firm, dla których kraj ten jest najważniejszym rynkiem. Należą do nich Apple, Tesla i Google. Mimo iż wiele narzędzi Google jest zablokowanych w Chinach, firma przez cały czas jest tam obecna i promuje swoje produkty. Jest tam też wiele innych firm, które — choć nie znajdują się na radarze władz — są silnie uzależnione od chińskiego rynku.
Chiny pokazały już, co mogą zrobić z zagranicznymi firmami. Kilka lat temu przyjęły prawo podobne do rosyjskiej ustawy o niepożądanych organizacjach, tyle iż jest ono skierowane przeciwko korporacjom. Firmy, które znajdą się na tej liście, są poddawane dodatkowym audytom, ich działalność jest sprawdzana pod kątem zgodności z prawem i innymi regulacjami. Stwarza to dla nich ogromną liczbę problemów, zmuszając je albo do zmniejszenia obrotów, albo w zasadzie do opuszczenia chińskiego rynku.
Jest jeszcze jeden przykład uzależnienia amerykańskich firm od chińskiego rynku. Dużą popularnością w Chinach cieszy się koszykówka, w szczególności National Basketball Association, która jest w rzeczywistości bardzo zależna od transmisji na rynku chińskim. W 2019 r. dyrektor klubu poparł protesty, które wybuchły w Hongkongu. W odpowiedzi na to władze wstrzymały transmisje prawie wszystkich meczy koszykówki, a chińskie firmy przestały sponsorować ligę. Dopiero po kilku latach dużych strat NBA powróciła na antenę w Chinach.
Podobnie jest z Hollywood. Branży filmowej zależy na tym, aby niektóre filmy trafiły na chiński rynek. Przykładem może być film „Wielki Mur”, który powstał wyłącznie z myślą o rynku chińskim. Zawiódł wszędzie indziej, ale opłacił się dzięki sukcesowi kasowemu, który odniósł w Chinach.
Najważniejszą bronią gospodarczą Chińczyków są jednak amerykańskie obligacje skarbowe, które aktywnie kupują od dekady. jeżeli zdecydują się gwałtownie ich pozbyć — a tym samym obniżyć wartość amerykańskich papierów wartościowych — będzie to miało katastrofalne skutki nie tylko dla USA, ale i dla całego świata.
W jaki sposób impas handlowy między USA a Chinami może wpłynąć na negocjacje w innych delikatnych kwestiach — takich jak regulacje dotyczące TikToka lub walka z fentanylem?
To dwie najważniejsze kwestie, które Chiny negocjowały z USA już za czasów Bidena. Teraz, biorąc pod uwagę nowe aspekty stosunków chińsko-amerykańskich, nie jest jasne, na co Waszyngton może się zgodzić.
TikTok został zablokowany decyzją Senatu USA. Potem okazało się, iż może istnieć wyjście z tej sytuacji, jeżeli na przykład twórcy aplikacji sprzedadzą jej część amerykańskiej firmie, albo jeżeli spełnią pewne warunki: na przykład zainwestują pieniądze w USA. w tej chwili sytuacja jest zawieszona.
Początkowo Trump, podczas swojej pierwszej kadencji, opowiadał się za zablokowaniem TikToka. Tę samą narrację przyjęła administracja Bidena i zablokowała aplikację. Po powrocie do władzy Trump ją jednak odblokował. To pokazuje, jak bardzo jest on niekonsekwentny.
To samo dotyczy fentanylu. Joe Biden i Xi Jinping doszli do porozumienia w sprawie wprowadzenia przez Chiny dodatkowych kontroli dotyczących jego produkcji i eksportu. Teraz mogą je jednak znieść, a choćby zachęcać do wysyłania tej substancji do USA, zważywszy na tak, iż przestały w zasadzie obowiązywać wszelkie zasady. Każdy działa, jak chce.
Na jakie ustępstwa mogłyby teoretycznie pójść Chiny w wojnie handlowej?
To jest właśnie główny problem. Podczas pierwszej wojny handlowej wydawało się, iż Trumpowi zależy na przywróceniu równowagi bilansu handlowego. W związku z tym Chiny przystąpiły do negocjacji i zrozumiały, co mogą osiągnąć w drodze konsensusu, jakie towary mogą aktywniej kupować od USA. Wszystko wydawało się proste.
Teraz absolutnie nie wiadomo, czego chce Trump. Nie wiadomo, czy cła, które nałożył na Chiny, są kontynuacją pierwszej wojny handlowej, czy też nową wojną handlową wypowiedzianą całemu światu. Jak dotąd Chiny nie rozumieją, co się dzieje i czego chce Trump, a bez tego zrozumienia trudno jest cokolwiek negocjować. Dlatego więc Pekin nie może na razie pójść na żadne ustępstwa.
W kwietniu Marco Rubio spotkał się w Brukseli z przedstawicielami Japonii i Korei Południowej i powiedział o potrzebie wspólnego sprzeciwu wobec chińskiej agresji. Następnego dnia Stany Zjednoczone nałożyły cła na wszystkie kraje: nie tylko na Chiny, ale także na Japonię, Koreę Południową i Tajwan. Jakie są w ogóle cele USA wobec tego regionu?
Po stronie amerykańskiej nie ma absolutnie żadnej myśli strategicznej. Najważniejszą rzeczą, jaką pokazały Stany Zjednoczone, nakładając cła na wszystkich, jest nieprzewidywalność — i to, iż na Waszyngtonie nie można polegać. Przekonali się o tym choćby jego najbliżsi sojusznicy.
Kraje „pośrodku” Chin i USA znalazły się w dość dziwnej sytuacji. Japonia i Korea Południowa najpierw chciały osobiście porozmawiać z Donaldem Trumpem i dojść do porozumienia. Nie otrzymały jednak żadnych wskazówek, co mogłyby zrobić, żeby zniósł nałożone nań cła, więc pozostają w zawieszeniu. Nie powiedziałbym jednak, iż od razu rzuciły się do negocjacji z Chinami. Wszyscy wciąż próbują zrozumieć i oszacować konsekwencje, jakie pociągnie za sobą konfrontacja między Chinami a USA.
Są jednak kraje w Azji — takie jak Wietnam i Singapur — które podchodzą do tej sytuacji inaczej. Xi Jinping odbywa właśnie podróż po krajach Azji Południowo-Wschodniej. Najpierw przybył do Wietnamu, gdzie głowa państwa powitała go na płycie lotniska. Podobnie było w Singapurze. To niekonwencjonalna praktyka — nieczęsto w taki sposób przyjmuje się przywódców państw. Rozmowy, które podjęli przywódcy, dotyczyły także współpracy gospodarczej. Podczas pierwszej wojny handlowej Chiny wykorzystywały te kraje do omijania ceł. Teraz jednak wydaje się, iż nie ma to sensu, ponieważ ograniczenia zostały nałożone na wszystkich.
Czy w tym kontekście Europa może zbliżyć się do Chin?
UE będzie pierwszym rynkiem, na który Chiny przekierują część swojej produkcji po zamknięciu się nań USA. Europa jest jednak w trudnej sytuacji. UE obawia się, iż zostanie „zalana” nową falą chińskich towarów, dlatego też próbuje negocjować — po pierwsze we własnym, europejskim gronie, a po drugie z samymi Chinami. Niedługi Ursula von der Leyen ma spotka się z Xi Jinpingiem. Negocjacje z nim zapowiedzieli też niektórzy przywódcy państw europejskich.
Ważne jest, aby UE zrozumiała, jaką politykę wobec Chin powinna prowadzić. O ile przed powrotem Trumpa UE i USA były po tej samej stronie barykady i działały niemal identycznie, teraz ich drogi się rozeszły.
Jak wojna handlowa może wpłynąć na mniejsze kraje graniczące z Chinami?
Nie sposób przewidzieć wszystkich jej konsekwencji. Niewątpliwie Rosja i kraje Azji Środkowej odczują skutki tej wojny handlowej — ale niekoniecznie negatywnie. Mogą na niej w pewien sposób skorzystać.
Przykładowo podczas poprzedniej wojny handlowej Uzbekistan po raz pierwszy zaczął dostarczać Chinom owoce w ogromnych ilościach. To samo może stać się z Rosją, z jej produktami rolnymi oraz ropą i gazem. jeżeli Chiny odmówią teraz tych towarów, po nałożeniu ceł Rosja będzie w stanie częściowo zastąpić dziurę w bilansie handlowym Chin.