Dramat bez końca. Polska 15 lat po Smoleńsku

5 dni temu

Smoleńsk. 10 kwietnia 2010 roku. Tu-154M rozbił się podczas próby lądowania… Niedowierzanie, rozpacz, ból… Mało kto wówczas spodziewał się, iż tragiczna śmierć całej polskiej delegacji u progu lotniska Siewiernyj, to dopiero początek niekończącego się po dziś dzień dramatu. Dramatu rodzin ofiar, ale i całej wspólnoty narodowej, politycznie wykorzystanej przez polityków – obu stron sporu toczącego Polskę jak rak. Czemuście Polsce to uczynili?!…

W życiu każdego z nas przychodzą takie wydarzenia, które na zawsze utrwalają się w pamięci. Niektóre pozostawiają wyraźny ślad także w świadomości społecznej. Zapamiętujemy nie tylko to, co wówczas nastąpiło, ale i to, co wówczas robiliśmy. Bez wątpienia tego rodzaju doświadczeniem była katastrofa smoleńska. Nieco starsi Czytelnicy podobnie zapamiętali atak na wieże WTC z 2001 roku, czy też „narodowe rekolekcje”, jakie dał nam odchodzący 20 lat temu św. Jan Paweł II. Po takich pokoleniowych poruszeniach mieliśmy szansę by w jakiś sposób stać się lepszymi – jako wspólnota, Naród. A jacy jesteśmy?

Mija 15 lat od dramatycznych wydarzeń spod Smoleńska. W katastrofie tupolewa 154M zginęła cała delegacja udająca się do Katynia, by upamiętnić ofiary mordu, głównie na oficerach Wojska Polskiego, na urzędnikach państwowych… Śmierć poniosła też załoga samolotu… To niemożliwe… Ktoś przeżył…? Jak to się stało…? Katastrofa czy zamach…? Wiele i pytań padało wówczas w pustą przestrzeń i pozostawało bez odpowiedzi… Łzy cisnęły się do oczu, coś ściskało w gardle… Pozostawała tylko nadzieja… I modlitwa…

Polska jakby się jednoczyła. Uczyniła to jednak tylko na chwilę. Bo świat mediów i polityki wybrał inną opcję – „na zwarcie”. I w tym zwarciu, z czasem coraz mocniejszym, nasz kraj trzymany jest do dziś.

A mogło być inaczej

W kwietniu 2010 roku chyba każdy dobrze wiedział, iż sprawa nie jest łatwa. Katastrofa polskiego, rządowego samolotu z Prezydentem RP na pokładzie, z wojskową załogą, wydarzyła się bowiem na terenie Federacji Rosyjskiej. Co wiedzieliśmy? kooperacja z państwem Putina? Niemal niemożliwa, jeżeli był to wypadek. Wykluczona w przypadku zamachu. Ale nikt nie spodziewał się, iż po stronie polskiej sprawy potoczą się tak, jakby chciano pozwolić Rosjanom dowolnie rozgrywać sprawę po swojemu. A to miało bardzo istotne konsekwencje.

Nie jest to czas i miejsce na szczegółową analizę wydarzeń po 10 kwietnia 2010. Dość wspomnieć o rezygnacji z pierwotnie przyjętej formuły wyjaśniania przyczyn katastrofy i o oddaniu śledztwa w ręce generał Anodiny oraz rosyjskiego MAK-u. Symboliczne dla tej fatalnej decyzji pozostanie oskarżenie polskich pilotów opowieścią o braku odpowiedzialności rosyjskich kontrolerów, których mogły zastępować… szympansy. Dość przywołać czcze opowieści o przekopywaniu miejsca tragedii „na metr w głąb” i rzekomej współpracy „ręka w rękę” z rosyjskimi patomorfologami. Skutkiem były wstrząsające przykłady braku elementarnego szacunku dla ciał, pomieszanie szczątków, omyłki identyfikacyjne. Dość wspomnieć nagrania z niszczenia wraku samolotów przez rosyjskich wyrobników… I tak dalej, i tak dalej…

Państwo polskie, chcąc uchodzić za poważne, powinno wobec Rosji stać razem w jednym szeregu, murem. Winno stanowić monolit i prowadzić zdecydowaną politykę dążącą ku wyjaśnieniu przyczyn katastrofy. Otrzymaliśmy jednak po stronie decydentów uległość wobec Moskwy, poleganie na jej „prawdzie” i prawo do „polskiego raportu”, który otrzymał rangę kilka znaczącego załącznika dla rosyjskich ustaleń.

Trzeba zaś było alternatywy. Powstała „komisja Macierewicza”, której eksperci mieli pomóc w ustaleniu faktów. Liczono, iż może „coś” wiedzą Amerykanie. Wielu dziennikarzy poszukiwało prawdy, studiując tysiące stron dokumentów, przebijając się przez techniczne zawiłości, zdobywając analizy ekspertów, specjalistów, relacje rodzin czy poszukując świadków na terenie Rosji…

Po zmianie władzy kilka w kwestii Smoleńska się zmieniło. Prace nie ruszyły z kopyta. Być może na wiele spraw było już za późno… Na pewno nie ułatwiała sprawy Rosja… Próbowano rozliczeń na rodzimym podwórku. Udało się skazać szefa kancelarii premiera Donalda Tuska za błędy związane z organizacją lotu. Tyle tylko, iż po latach Tomasz Arabski uzyskał kasację i uniewinnienie… Powód? Nieprawidłowy skład orzekający…

Dziel i rządź

I tak przez lata – zamiast jedności – otrzymywaliśmy podziały, coraz mocniejsze i głębsze, irracjonalne; podziały, których wymownym obrazem są „szarpanki” i utarczki słowne odbywające się przed pomnikiem na stołecznym placu Piłsudskiego… Bez szacunku dla tragicznie zmarłych, bez szacunku dla tych, co chcą pamiętać… Bez szacunku protestujących dla samych siebie, bo urągają oni postawom czysto ludzkim, adekwatnym dla naszej cywilizacji…

Codziennym paliwem polityków stała się wzajemna wrogość i nienawiść zasiewana w sercach Polaków. Ten odrażający eksperyment trwa. Jakim prawem?

Ów ponury obraz polskiej rzeczywistości skłania do smutnej refleksji na temat jakości krajowej polityki i jej metod. I może nie byłby to temat godny podnoszenia w 15 lat po Smoleńsku, gdyby nie fakt, iż następujące po katastrofie wydarzenia skutecznie rujnowały nas jako Naród. Coraz bardziej. A końca nie widać…

Obecnie panująca ekipa zamierza dalej grać „nutą smoleńską”. Próbuje bowiem występować z inicjatywą aresztu poszukiwawczego wobec rosyjskich medyków, którzy bezcześcili ciała zmarłych. Niby dobrze, iż coś w sprawie się dzieje. Ale mamy w pamięci „skuteczność” dochodzeń wobec kontrolerów z lotniska – w czasie, gdy jeszcze nie byliśmy wojennym sojusznikiem Ukrainy napadniętej zbrojnie przez Moskwę… Skoro wiemy, iż wówczas się nie udało, to prawdopodobnie i dziś nic z tego nie będzie. A może trzeba było spróbować? Pytanie jednak pozostaje: jaki jest faktyczny cel takiej aktywności? Czemu właśnie teraz?

Być może podpowiedzią są tu inne działania tzw. bodnarowców. Nie jest tajemnicą, iż ekipa rządząca wzięła się „na ostro” za rozliczenia czasów rządów Zjednoczonej Prawicy. W tym kontekście nieco inaczej można odbierać wspomnianą tu inicjatywę. Bo do kompletu otrzymujemy niedawną próbę pociągnięcia do odpowiedzialności Wacława B., szefa podkomisji smoleńskiej, który miałby utrudniać śledztwo (zniszczenie, utrata lub ukrycie dowodów rzeczowych). A wspomnijmy jeszcze, iż nieco wcześniej śledczy zrobili „kocioł” w domu innego, zagranicznego eksperta „komisji Macierewicza” i jego małżonki – dziennikarki od lat zaangażowanej w wyjaśnianie smoleńskich tajemnic…

Cios za cios… A polem tej politycznej rozgrywki stała się już cała Polska. Bo sprawa nie dotyczy li tylko Smoleńska. Dotyczy też władzy, tego, kto po nią sięgnie, kto ją utrzyma, a kogo puści się w niepamięć. I tak trwa wyniszczająca społeczne więzy wojenka polsko-polska, w imię dobrze znanej zasady divide et impera. A Smoleńsk? Pozostaje spytać: któż o nim – ale tak naprawdę, z szacunku do zmarłych, ich rodzin, do prawdy, z szacunku dla Polski i nas jako Narodu – pamięta? „Targanie się za kudły” trwa. A prawdziwy wróg? Stoi już niemal u bram.

Marcin Austyn

Idź do oryginalnego materiału