Ekologia w Polsce stała się jakby „passe”, ludzie wydają się nią zmęczeni a korporacje energetyczne robią, co mogą, aby unikać taryf dynamicznych, powiązanych z czystą energią, ale narzuconych im ustawowo.
Przez 3 lata prowadzenia projektu „ZieloneGodziny.pl”, mimo ogromnej przychylności mediów, nie udało nam się przebić do decydentów na poziomie rządowym, z przesłaniem, iż weekendowe „święto prania” mogłyby być „sportem narodowym”, przynoszącym ogromne korzyści środowisku oraz sieci energetycznej kraju.
W każdy słoneczny dzień, od marca do października, ceny prądu na rynku hurtowym, w środku dnia, a już szczególnie w weekendy, spadają do zera lub wartości ujemnych, ponieważ w sieci jest wtedy nadmiar prądu.
Skoro wydatki poniesione już na infrastrukturę fotowoltaiczną mają ekonomiczny status inwestycji „już dokonanej” czy też „utopionej”, to prąd ten, jest faktycznie darmowy. Można go pobrać prawie za darmo w południe i zrobić pranie (lub naładować samochód) albo poczekać z tym do wieczora i słono za ten sam prąd zapłacić, tylko dlatego, iż wtedy będzie wyprodukowany z węgla.
Zatem, wdrożenie taryf dynamicznych, i to jako powszechnie obowiązujących, a nie tylko dla entuzjastów, powinno być priorytetem polityki energetycznej RP. Dzięki nim istniałaby realna motywacja finansowa do zmniejszenia wieczornego popytu i przesunięcia go na godziny okołopołudniowe.
Narzekania, iż „w południe, to ja jestem w pracy” nie są argumentem. Gdy dynamiczne ceny prądu staną się standardem, na rynku natychmiast pojawią się moduły do sterowania pracą pralek, zmywarek czy ładowarek planujące optymalny czas ich włączania dzięki pobieraniu planu cen od dostawcy prądu na najbliższe 24 godziny. To są proste urządzenia i choćby tak mała organizacja, jak nasza fundacja prowadząca projekt ZieloneGodziny.pl jest w stanie je projektować czy choćby produkować.
Tymczasem korzystanie z cen dynamicznych jest zjawiskiem zupełnie niszowym w Polsce, a jedyny wirtualny dostawca takiej usługi powiela stare błędy wielkich korporacji komplikując treść faktur za prąd, zatajając sposób ich wyliczania, zamiast transparentnie prezentować zużycie, jego koszt i na ich podstawie wystawiać rachunki.
Entuzjaści taryf dynamicznych w Polsce nie mają szansy na ceny poniżej (plus) 20 groszy brutto za kWh choćby wtedy, gdy ceny na rynku hurtowym są mocno ujemne. Dlaczego w Norwegii zwykły „Kowalski” ma dostęp do ujemnych cen i tym samym motywację do włączenia wtedy swojej pralki, a w Polsce zawsze wygrywa korporacyjna pazerność i ujemne ceny przynoszą zysk wyłącznie dostawcom prądu ? To bardzo krótkowzroczne, bo gdyby Kowalski miał do nich dostęp i mógł sobie redukować wysokość rachunku, to zjawisko przeciążenia sieci nadmiarem prądu natychmiast by znikło.
Jakie jeszcze mogą być przyczyny niechęci do ekologii ?
Kampania prezydencka w Polsce, oraz rok wcześniej w USA, odbywała się z ewidentnym udziałem putinowskich farm trolli zalewających propagandą media społecznościowe, przedstawiających wszystko, co jest „eko”, jako jarzmo narzucane nam przez Brukselę. Moskwa dba o popyt na jej węglowodory w Europie i nie w smak jej rewolucja OZE. Miejmy nadzieję, iż epoka jej wpływów już się kończy.
Ekologia to również polityka. Przekonaliśmy się o tym, natychmiast po wyborach, gdy nowy „prezydent” zablokował rozwój energetyki wiatrowej, która świetnie uzupełnia fotowoltaikę w okresie zimowym.
Mit o tym, iż wyprodukowanie wiatraka generuje więcej CO2 na jednostkę jego przyszłej mocy niż analogiczna inwestycja w elektrownię cieplną jest tylko mitem. Jego wyznawcy ignorują fakt, iż po uruchomieniu, wiatrak nie emituje już w ogóle CO2 a elektrownia węglowa dopiero się rozkręca, i to na ogromną skalę. Szkoda, iż ceny prądu nie mogą być selektywne „przyznawane” w zgodnie z preferencjami wyborczymi.
Ostatnie uproszczenia przepisów dotyczących przydomowych wiatraków „do 12m wysokości” to chyba zabieg medialno – kosmetyczny i nieporozumienie, bo takie instalacje mają znaczenie tylko hobbystyczne, podobne do fotowoltaiki balkonowej. Takie źródła mogą nam dostarczyć 200-300 kWh rocznie czyli 10% naszych domowych potrzeb. Oczywiście każda kilo-wato-godzina z wiatru i słońca (zamiast węgla) bardzo cieszy, ale to wciąż margines.
Kolejna przyczyna spadku zapału do ekologii, to systematyczne obrzydzanie Polakom fotowoltaiki, spowodowane manipulowaniem przy zasadach jej rozliczania. Liczne programy wspierające łowienie energii ze słońca, przy jednoczesnym braku elektrowni szczytowo – pompowych w Polsce, które magazynowałyby tę energię w ciągu dnia i oddawały wieczorem (gdy popyt jest największy) doprowadziły do jej nadprodukcji w słoneczne dni i ujemnych cen.
Szczęście mają więc Ci posiadacze paneli, którzy załapali się jeszcze na umowę o oddawaniu energii do sieci w lipcu i odbieraniu jej w grudniu, choćby z redukcją.
Jeszcze w PRL planowano budowę kilkunastu dużych ESP, a powstały tylko dwie. Trzecia, współczesna, będzie gotowa w roku 2030tym. Inwestowanie w domowe magazyny energii, bardzo popularne w Wielkiej Brytanii i stanowiące tam rodzaj rozproszonego magazynu na wypadek awarii, powinno od początku iść w parze z dotacjami na fotowoltaikę.
Boom na panele słoneczne zepchnął w cień kolektory solarne do podgrzewania wody, które w Polsce pozwalają oszczędzać gaz, węgiel czy prąd choćby przez 8 mc w roku. A przecież dotacje na tzw. solary mają dużo większą efektywność ekonomiczną w ograniczaniu konsumpcji węgla i gazu oraz emisji pyłów i CO2. Dziś kolektory widać tylko na co setnym dachu, fotopanele prawie na każdym.
Dlaczego kolejne rządy RP ignorują je od dekad ? Czy to kolejny przejaw wpływów rosyjskich exporterów węgla i gazu ?
Dlaczego Polacy ulegają owczym pędom, instalując fotowoltaikę i pomijają solarne podgrzewanie własnej wody, które nie wymaga podpisywania nierównych umów z korporacjami ? A wystarczyłoby włączyć myślenie.
Wsparcie dla kolektorów solarnych, które mogłoby być realizowane w Polsce od przynajmniej 20tu lat spowodowałoby istotną redukcję importu gazu z Rosji w przeszłości oraz z USA i Skandynawii obecnie. Przeliczmy to chociaż pobieżnie – ok. 4 mln gospodarstw podgrzewa gazem wodę, każde zużywa około 500 m3 gazu rocznie, czyli razem 2 MLD m3, czyli 10% całego rocznego zużycia gazu w Polsce (głównym konsumentem jest przemysł).
Rozpowszechnienie kolektorów solarnych na skalę, jaką cieszy się fotowoltaika, pozwoliłoby zredukować zużycie gazu przez gospodarstwa domowe o połowę, czyli o 1 MLD m3. Może warto to zrobić, zamiast kupować ten gaz za granicą ?
Zastanawiające jest też, dlaczego Polacy pomijają solarne podgrzewanie wody. Łączna moc cieplna kolektorów słonecznych w Polsce jest kilkanaście razy mniejsza niż foto paneli (wynosi zaledwie ok. 2.5 GW). Kompletna instalacja ze zbiornikiem do podgrzanej wody to koszt 6-8 tys zł, z montażem około 10 tys zł. Warto porównać taką inwestycję z rocznymi rachunkami za gaz.
Masowe wsparcie dla kolektorów solarnych, które mogłoby być realizowane w Polsce od przynajmniej 20tu lat spowodowałoby istotną redukcję importu gazu z Rosji w przeszłości oraz USA i Skandynawii obecnie. Przeliczmy – ok. 4 mln gospodarstw podgrzewa gazem wodę, zużywając około 500 m3 gazu rocznie, czyli razem 2 MLD m3, 10% rocznego zużycia gazu w Polsce (razem z przemysłem).
Warto rozmawiać o polityce przy okazji ekologii – w końcu głównym założeniem unijnego programu RepowerEU jest uniezależnienie Europy od źródeł energii ze wschodu. To w ramach tego programu rozwijamy w tym roku projekt ZieloneGodziny_pl. Przy tej okazji zapraszamy do ściągnięcia aplikacji Zielonych Godzin i wzięcia udziału w naszym ekologicznym konkursie słonecznego prania:
[ JPG „Święto Prania” ] plus link: http://www.ZieloneGodziny.pl












![Kamery źródłem koszmaru. Prezes UODO nie miał litości. Dodatkowo jeden szczegół pogorszył sprawę. Podpowiadamy co zrobić, by nie powtórzyć tego błędu [PORADNIK]](https://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2025/12/CCTV-kamera-monitoring.webp)



