Gruzja ma dwie przewagi o charakterze historycznym i trzy przewagi aktualne nad sąsiednią Armenią, o której pisałem ostatnio kilkakrotnie. Zacznę od przewag historycznych.
Mimo podobnie fatalnego położenia na Zakaukaziu – w pasie masowych migracji i konfrontacji między wielkimi mocarstwami – Gruzja aż do początku XIX w. nie straciła choćby cząstkowej państwowości, mniej lub bardziej autonomicznej, a często odzyskiwała na jakiś czas pełną niezawisłość.
Jej czasy starożytne opromieniała świetność Królestwa Kolchidy, po którym spuściznę w postaci „złotego skarbu” można podziwiać w Muzeum Narodowym w Tbilisi. Założone na terenie dzisiejszej Gruzji królestwa lub księstwa w starożytności broniły się i ulegały czasowo imperiom Rzymu i Persji, ale nie znikały. Podobnie w średniowieczu – w długotrwałej koegzystencji z Bizancjum od zachodu, a Persją od wschodu, a później w uporczywym zmaganiu z kalifatem arabskim i mongolskim państwem ilchanów. Gruzini przyjęli chrześcijaństwo kilka później niż Ormianie, około 320 r. Wybrali drogę prawosławną pod wpływem misji z bizantyjskich prowincji, głównie Kapadocji, Syrii i Mezopotamii.
W przeciwieństwie do religijnej izolacji Armenii (monofizycki Kościół Apostolski), która siostrzane wspólnoty wyznaniowe ma jedynie pośród jakobitów syryjskich i Koptów (ale z różnicami teologicznymi), Gruzja przynależy do olbrzymiej wspólnoty prawosławnej. Pozwalało to zawsze na pokrewieństwo duchowe z Rusią, a potem Rosją, Grecją, krajami wołoskimi czyli obecną Rumunią i strefą bałkańskich Słowian. Cerkiew gruzińska posiada autokefalię, a jej patriarchat cieszy się powszechnym szacunkiem. Narodowa tożsamość Gruzinów została więc ukształtowana przez prawosławne chrześcijaństwo, własny alfabet dostosowany do języka narodowego (od V w.), wspomnianą już ciągłość struktur państwowych mimo zmian dynastycznych i okresowych załamań oraz wspólną kulturę duchową i materialną. Mankamentem przeszłości gruzińskiej, determinowanym przez czynniki geograficzne, było rozczłonkowanie terytorium etnicznego, ułatwiające separację poszczególnych prowincji. Ta skłonność wywołała długotrwałe współistnienie, nie zawsze pokojowe, kilku księstw i królestw – Iberii (Kartlii), Abchazji, Imeretii i Kachetii. Następowały fazy pomyślnej unifikacji kraju albo rozbicia dzielnicowego.
Każdy region bronił swego historycznego dziedzictwa. Okresy rozbicia sprzyjały podbojom muzułmańskim, najpierw Arabów od połowy VII w. zaś od XVI w. Persji w prowincjach wschodnich i Turcji osmańskiej w zachodnich. Odwrotnie jednak niż w Armenii, gdzie miejscowe organizmy państwowe upadły już w XII w., w Gruzji przetrwały. choćby jeżeli Persowie lub Turcy zajmowali na kilka lub kilkanaście lat część kraju, monarchie gruzińskie ulegały wskrzeszeniu w skali prowincji lub całego kraju. Z historycznych prowincji gruzińskich (mchare) najbardziej narażona na jarzmo muzułmańskie była Adżaria nad Morzem Czarnym, którą Porta Osmańska trzymała w szponach do 1878 r. i która najmocniej uległa islamizacji.
Druga przewaga historyczna…
to uniknięcie potwornej traumy armeńskiej w postaci ludobójstwa z rąk tureckich. Gruzini niemało wycierpieli ze strony Turcji osmańskiej i Persji w epoce nowożytnej. W XVII w. Persowie dokonywali masowych przesiedleń chrześcijan gruzińskich w głąb swego państwa. W 1795 r. ich ostatnia inwazja na Królestwo Gruzji przyniosła ogromne zniszczenia. Jeszcze wcześniej w XIII i w końcu XIV w. cały kraj barbarzyńsko spustoszyli Mongołowie. Cokolwiek złego się nie stało, Gruzini nigdy nie byli obiektem zwyrodniałej eksterminacji jako naród. Gdy w 1801 r. Cesarstwo Rosyjskie wcieliło Królestwo Gruzji (obszar Kartlii i Kachetii), a w 1804 r. Imeretię, w 1810 r. Abchazję, w 1811 r. Gurię, a w 1866 r. Megrelię, nie było powodu, aby obawiać się Turków czy Persów. W 1878 r. Rosja wkroczyła do Adżarii, w czym pomogło antytureckie powstanie, w którym wzięli udział choćby miejscowi muzułmanie. Koszmarny los Ormian, poddanych osmańskich, nie mógł już dotknąć Gruzinów. Nie mieszkali bowiem oni nigdy w większej masie na terenie tureckiej Anatolii. A zatem doświadczenie historyczne obu chrześcijańskich narodów Zakaukazia jest kompletnie odmienne.
Przejdźmy do przewag współczesnych. Gruzja zajmuje większy obszar ( 69 tys. km kw.) niż Armenia (29 800 km. kw.) i ma większe zaludnienie (5 mln, Armenia w tej chwili mniej niż 3 mln). Aczkolwiek jest krajem podobnie wysokogórskim jak Armenia, to z powodu ogromnego zróżnicowania stref klimatycznych i ukształtowania powierzchni posiada bardzo obszerne tereny urodzajne, nadające się do upraw rolnych i hodowli. Jak pisałem, współczesna Armenia jest „krajem skał i kamieni”. W Gruzji potężne rzeki Mtkwari, Rioni i Alazani z mnóstwem dopływów nawodniły rozległe równiny i kotliny. Największa z nich, kolchidzka, rozpościera się na zachodzie kraju. Pola, sady i ogrody Imeretii, Megrelii, Kachetii i częściowo Kartlii przynoszą obfite plony. Doskonałe wyniki przynosi uprawa warzyw (gruzińskie pomidory i ogórki są znane smakoszom) i owoców cytrusowych, brzoskwiń, moreli i śliw.
Gruziński sok z granatów jest sprzedawany w wielu krajach. Gaje oliwne i migdałowe można dojrzeć w wielu okolicach. Wspaniałe winnice oblewa słońce Kachetii w dolinie rzeki Alazani. W Adżarii znajdują się plantacje herbaty, doskonale pielęgnowane w ciepłym i wilgotnym klimacie od czasów carskiej Rosji. Na pastwiskach Imeretii i Megrelii widać liczne stada bydła mlecznego i koni, a pobrzeżem dróg wędrują dorodne świnie. Na wzgórzach i płaskowyżach Kartlii i Kachetii hoduje się mnóstwo owiec. W południowej Kartlii na stepowych wzgórzach blisko pustelni Dawid Garedżi widziałem pasące się osły i czarne bydło (rasę przypominającą bawoły afrykańskie, zwaną przez Gruzinów kamycz). Nabiał i mleko są pierwszorzędnej jakości, a rozmaite gatunki serów mają wyrobioną markę. Skarbem Gruzji są też przepiękne góry. Równoleżnikowo przebiega długi masyw Małego Kaukazu, do Morza Czarnego schodzą Góry Meschetyńskie, a na północnej rubieży wznosi się imponujący łańcuch Wysokiego Kaukazu z lodowcami i wiecznym śniegiem. Z kilku bogactw naturalnych największe znaczenie mają bogate złoża manganu.
Druga przewaga Gruzji to dostęp do Morza Czarnego. Uszczuplony secesją Abchazji , ale pozwalający korzystać z wielkich portów przeładunkowych Poti i Batumi. Architektura ostatnich lat w Batumi przyprawia o zawrót głowy.
Koniec wrogości do Rosji
Wreszcie trzecia i ostatnia przewaga Gruzji. Nie ma nigdzie blokady granic lądowych z wyjątkiem specjalnej kontroli na przejściach do Abchazji i Osetii Południowej. Po szczęśliwym unormowaniu stosunków z Rosją przez obecne władze na Gruzińskiej Drodze Wojennej (nazwa rosyjska z XIX w.) między gruzińskim Kazbegi a rosyjskim Władykaukazem toczą się codziennie karawany tirów z wszelkimi towarami. Jest też wielu turystów z Federacji Rosyjskiej. Granice z Turcją od strony Adżarii i Dżawachetii są otwarte. W Batumi widać wysiłek kupców i przedsiębiorców, aby ściągnąć jak najliczniej kontrahentów i gości tureckich. Gruzja utrzymuje poprawne stosunki z Azerbejdżanem. Przez Gruzję przechodzi do portów czarnomorskich transport ropy naftowej i gazu z Azerbejdżanu. Czynne są przejścia drogowe i kolejowe. W Tbilisi mieszka wspólnota azerska. Życie tamtejszych muzułmanów ogniskuje się wokół meczetu Botanikuri. Poniżej koło dzielnicy łaźni znajduje się skwer z pomnikiem Gejdara Alijewa, zaś obok ośrodek kultury azerskiej i tureckiej. Azerowie mieszkają też w innym rejonie Kartlii. W Batumi z dużego meczetu korzystają nie tylko miejscowi muzułmanie, ale też Turcy. W całej Gruzji muzułmanie stanowią 9 % ogółu mieszkańców. Najwięcej mieszka w Adżarii, co jak pisałem, jest efektem długiego panowania tureckiego.
Gruzja chroni też naturalnie inne wyznania chrześcijańskie. Ormiański Kościół Apostolski ma świątynie w Tbilisi (gdzie mieszka wielu Ormian od czasów rosyjskich), Batumi i w Dżawachetii, na terenie dawnego osadnictwa ormiańskiego blisko granicy armeńskiej. W każdym dużym mieście stoją czynne kościoły katolickie. W Tbilisi funkcjonuje duża synagoga. Żydów jest jednak niewielu, choć kiedyś mieszkali w znacznej liczbie w Kutaisi i Mcchecie.
Granica gruzińsko-armeńska jest w tej chwili jedynym oknem na świat dla Armenii z wyjątkiem krótkiego odcinka granicy z Iranem. Kontrast między izolacją Armenii a możliwościami komunikacyjnymi Gruzji jest uderzający.
Główną bolączkę Gruzji stanowi definitywna utrata w 2008 r. Abchazji i Osetii Południowej. Warto przypomnieć, iż Abchazja szła w kierunku odrębności pod opieką rosyjską już od 1992 r. O tej stracie nie zdecydowała jednak intryga Rosji, choć to jej siła wojskowa konflikt rozstrzygnęła. Zdecydowała wola mieszkańców obu krain. Abchazowie, którzy mają z resztą Gruzji wspólną i bogatą przeszłość, zrazili się do wspólnego państwa za szaleńczych rządów Saakaszwilego. Natomiast Osetyjczyków, potomków Alanów , nic z Gruzinami nie łączy poza spornym terytorium, na którym mieszkały obie społeczności etniczne. Obszar ten wrzyna się w samo centrum stołecznej prowincji kraju-Kartlii. Jego utrata stanowi zatem poważne zagrożenie dla Gruzji, gdyż obecna granica jest de facto niemożliwa do obrony. Z drugiej strony w 2008 r. po przegranej prowokacyjnej kampanii Saakaszwilego z całej Osetii po prostu wygnano Gruzinów, więc od 17 lat jest to kraj wyłącznie osetyjski. Mało tego. Osetia Południowa ma już (od 2015 r.) liczne więzi instytucjonalne z Federacją Rosyjską i rodakami z Osetii Północnej, należącej do tej federacji. adekwatnie jest już częścią Federacji Rosyjskiej. Próba opanowania tego kraiku przez Gruzinów to pewny konflikt zbrojny z Rosją. Tego nie chce żaden rozumny obywatel Gruzji.
Krótka wojna z Rosją, wywołana w 2008 r. przez ekipę Saakaszwilego, przyniosła Gruzji poniżającą klęskę. Próba wcielenia przemocą Abchazji i Osetii Południowej groziła destrukcją państwa gruzińskiego, które mogło zostać w całości opanowane przez armię rosyjską. Rządy Gruzińskiego Marzenia (od 2012 r.) wyciągnęły z tej lekcji poprawne wnioski. Ustalonej wtedy linii postępowania trzyma się konsekwentnie aktualny rząd premiera Irakli Kobachidze. Kilkakrotne bezsporne zwycięstwa wyborcze Gruzińskiego Marzenia świadczą, iż większość Gruzinów popiera aktualną politykę swoich władz. Potwierdziły to rozmowy prowadzone przeze mnie z ludźmi, których można określić jako zwykłych wyborców. Polityka ta przypomina koncepcję generała de Gaulle’a jako prezydenta Francji, nazywanej ongiś polityką wszystkich azymutów.
Zachowując poprawne i korzystne stosunki z Rosją (nade wszystko gospodarcze) Gruzja jest otwarta na kontakt z USA i krajami UE, ale pod bardzo stanowczym warunkiem. Żadnej ingerencji z zewnątrz, żadnych pouczeń natury ideologicznej czy ustrojowej, wzajemny szacunek dla suwerenności państwowej. Oczywiście jest to warunek nie do przyjęcia dla fanatyków doktryny globalizmu, zwanych przeze mnie na tych łamach globuchami. U schyłku zeszłego roku doszło do bezczelnych „napomnień” ze strony biurokracji UE i ultymatywnych pism w trakcie rozmów o umowie stowarzyszeniowej. Premier Kobachidze w pięknym przemówieniu stwierdził, iż Gruzini cenią swą godność narodową i nie pozwolą się poniżać. O sprawach ojczyzny będą decydować samodzielnie. Rozmowy zostały przerwane i zawieszone. Naród gruziński poparł stanowisko rządu. Filmowane na cały świat grupki miłośników UE oraz najmitów ekspediowanych przez rozmaite agencje i fundusze typu Sorosa miały udowadniać, iż Gruzja „chce do Unii”. Gruzini nie dali się nabrać. W pełni aprobowali ustawę o kontroli funduszy obcych i wykluczeniu organizacji finansowanych z zagranicy, uprawiających ordynarną propagandę w interesie globalu. Zapewniam, iż grupki demonstrantów z flagami UE można znaleźć tylko na ul. Rustawelego przed parlamentem w Tbilisi albo na bulwarze nadmorskim w Batumi. Gdzie indziej ich nie ma. Gruzini żyją innymi sprawami. Pragną zachowania niepodległego państwa na fundamencie cywilizacji chrześcijańskiej. W tym kraju ostał się tradycyjny patriarchalny model rodziny. Nie ma przyzwolenia społecznego na promocję wszelkiej maści zboczeń. To także budzi wściekłość „elity” UE. Trzeba jednak przypomnieć, iż w przepisach przejściowych dotychczasowej konstytucji gruzińskiej mieści się idiotyczny zapis o dążeniu państwa do integracji z UE i wejściu do NATO. O ile wiem, dotąd nie został anulowany.
Rząd Kobachidze
Gruzini wiedzą, czego broni rząd Kobachidze. Jego pozycję ustabilizował ostatnio kilkuletni wyrok więzienia dla Saakaszwilego. Nadzieje UE na łatwy przewrót z tą dość upiorną postacią na czele raczej nie mają teraz szansy na spełnienie. Obywatele Gruzji nie życzą sobie, aby politykierzy UE budowali ich rękoma antyrosyjski front na Zakaukaziu. Wiedzą, czym by to się skończyło. Rząd Kobachidze musi też uporać się z wrogami za Atlantykiem. choćby wśród republikanów ma niemało przeciwników, gotowych poprzeć najbardziej operetkową pseudo-opozycję, byle uległą i dozgonnie wierną. Każda próba rozruchów jest jednak tłumiona w zarodku.
A teraz dam przykład „wielu azymutów”. Latem 2024 r. rząd Francji zapewnił Armenii dostawę nowoczesnego systemu antyrakietowego. Rozważano, jak tę broń przewieść. Gruzja wyraziła zgodę na tranzyt za sutą opłatą. Przerażeni prezydenci Erdogan i Alijew przyjechali osobiście do Gruzji, aby wyperswadować tę decyzję. Zostali uprzejmie przyjęci i odesłani z kwitkiem. Transport przejechał, a Gruzja słono zarobiła. Tak to wygląda.
Gruzini widzą rozwiązanie optymalne: neutralny status państwa z gwarancją niezawisłości. Naczelna dyrektywa polityki rządowej to „równy dystans” do Zachodu i Rosji przy równoczesnej korzystnej kooperacji, szczególnie na polu gospodarczym, technologicznym, naukowym itd. Rosja to w tej chwili akceptuje, natomiast ideolodzy UE utrudniają. W grudniu 2024 r. rozniecono wrzawę wokół wyboru nowego prezydenta. Tymczasem kolegium wyborcze (parlament gruziński i delegaci samorządów) zgodnie z legalnie znowelizowaną konstytucją wybrało Micheila Kawelaszwilego, popartego przez partię rządzącą, ale choćby nie jej członka. Ma on swoje własne, niewielkie ugrupowanie. „Pieszczoszka” UE i USA, poprzednia „prezydentka” Salome Zurabiszwili odmówiła uznania tego wyboru i jawnie wzywała global do interwencji czyli „wykonała targowicę”. To warcholstwo pełne pogardy dla prawa spełzło na niczym i w końcu minionego roku musiała podkulić… i wynieść się gdzie pieprz rośnie (podobno zresztą w stanie załamania psychicznego od dłuższego czasu). Po objęciu urzędu Kawelaszwili pokazał nowy styl. Nie wprowadził się do monumentalnego pałacu prezydenckiego, zbudowanego jak rezydencje sułtańskie z baśni Sindbada Żeglarza oczywiście przez Saakaszwilego. Pani Salome ze swoimi „wartościami” z UE bez skrępowania korzystała z tego pałacu.
Poparcie narodowe dla obecnego rządu Gruzji wynika z faktu, iż mimo cholerycznego na ogół temperamentu w polityce bieżącej większość Gruzinów kieruje się rozsądkiem i ostrożnością. Wyrażam głęboką nadzieję, iż Gruzini zdołają obronić swoją niepodległość.
Tadeusz M. Trajdos
fot. profil fb premiera Gruzji
Emerytowany profesor IH PAN
Myśl Polska, nr 29-30 (20-27.07.2025)