

Kampania to maraton, a Trzaskowski spuchł po jakichś pięciu kilometrach. I niby uzupełnia płyny, wsysa odżywki, chłodzi się lodem, tylko nic to nie daje.
Wszyscy wiedzą, także w sztabie Rafała Trzaskowskiego oraz w Platformie Obywatelskiej, iż jej kandydat na prezydenta RP wszystko sknocił i skompromitował się w swoim „misternym planie” przechytrzenia Karola Nawrockiego podczas „debaty” w Końskich. Tyle iż przechytrzył sam siebie i to jeszcze w wyjątkowo żenującej formie. A dobiła go Magdalena Biejat. Najpierw Karol Nawrocki przekazał Trzaskowskiemu tęczową flagę, a ten schował ją w pustej części postumentu przy którym występował. Biejat porzuconą flagę zabrała, a Trzaskowski długo jeszcze patrzył za nią, nie rozumiejąc, jaki numer właśnie wywinął. A numer był taki, jakby ktoś mu ściągnął gacie, a on nie wiedział czy je podciągnąć czy pozostać z utensyliami na wierzchu.
Najkrócej można by to, co się w Końskich stało z panem Rafałem, podsumować cytatem z filmu Juliusza Machulskiego „Kiler-ów 2-óch”, czyli iż wszystko w liczbę π. Czy mogło być zresztą inaczej, jeżeli wystąpienie ćwiczyli z nim na sucho tacy tytani intelektu jak Barbara Nowacka, Agnieszka Pomaska i Sławomir Nitras. Z pomocą czarów psycholog Natalii de Barbaro. I po tych całych ćwiczeniach został Trzaskowski bez gaci, drżąc o to, czy w ogóle ktoś przyjdzie do miejskiej hali w Końskich, żeby z nim „debatować”.
Z nerwów i z powodu tych ściągniętych gaci wice Tusk popadł w jakieś wariactwo, bo oczy wychodziły mu z orbit, gadał coraz bardziej od rzeczy i najwyraźniej chciał się teleportować „telekomunikacją miejską”, tylko stracił azymut. Współuczestnicy debaty patrzyli na niego na przemian z rozbawieniem, zdziwieniem i znudzeniem, a on robił sobie coraz większe kuku. A jak już przerżnął wszystko z kretesem, to wyszedł do ludzi i zaczął się tłumaczyć. Mniej więcej w takim stylu, jak niemota, która spaliła dowcip, a potem próbuje jakoś z tego wybrnąć, z każdym słowem się pogrążając.
Tłumaczenia pana Rafała miały przekonać, iż to on wygrał debatę w Końskich i to w podskokach. Ale wszyscy wiedzieli, iż przerżnął, więc poza jego obwoźnymi klakierami przyjmowali tłumaczenia z zażenowaniem, a choćby z litością, bo Trzaskowski był tak żałosny, iż część publiczności zaczęła się nad nim litować. I wtedy wpadł w jakiś korkociąg zaczynając zwyczajnie bredzić, jak to Karol Nawrocki stracił szansę zaprezentowania się i poprawienia swoich notowań na tle takiego geniusza jak on. I robił to wpadając w charakterystyczny dla siebie „szajbnięty” zaśpiew wypowiedzi, w którym wychodzi z niego cały paździerz i nieumiejętność kontrolowania emocji. Coś pani de Barbaro chyba nie wyszło, skoro pan Rafał się totalnie zakałapućkał i z każdą minutą było coraz gorzej.
Żenadę i obciach w Końskich musiał oczywiście widzieć Donald Tusk. Z trudem powstrzymał się od konkretnej oceny, tylko zaczął marudzić, iż jakieś sztuczki zabijają prawdziwą debatę, a przecież jest tyle poważnych spraw do omówienia. Z kim? Z nim? Z Trzaskowskim? Wolne żarty. W miarę upływu czasu Tusk zaczął się też silić na sarkazm, szczególnie po marszu dla uczczenia 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego, który miał jakoby być jednym wielkim peanem na cześć Tuska. Tyle iż sarkazm tego pana jest lekki niczym góra Olympus Mons na Marsie, więc Trzaskowskiemu nie pomógł, tylko go pogrążył, czyli pośrednio przyznał, iż jego beniaminek się widowiskowo wykopyrtnął.
Jeszcze kilka debat i już prawie nikt nie będzie wątpił, iż Trzaskowski jest kandydatem beznadziejnym, któremu nie tylko umysł szwankuje, ale też fizycznie nie wytrzymuje kampanii. Dokładnie nie wiadomo, jak sobie z tym radzi, ale efekty tego radzenia sobie są opłakane, bo pan Rafał wygląda jak zombie. I zachowuje się jak zombie. A przecież miał być taki ładny, amerykański. Tymczasem jest potwornie złachany.
Kampania to maraton, a Trzaskowski spuchł po przebiegnięciu jakichś pięciu kilometrów. I niby uzupełnia te płyny, wsysa jakieś odżywki, chłodzi się lodem, tylko nic to nie daje. Jak tak dalej pójdzie, to nie doczłapie do mety. A jest mu tym ciężej, iż tylu ludzi z zaplecza na nim wisi i domaga się efektów. I ten największy ciężar – Donald Tusk, który wręcz wisi mu u szyi i go dusi. I to miałby być prezydent Rzeczypospolitej? Ponure żarty.