
Wiecie Państwo… kiedyś kultura robiła się sama. Z potrzeby. Z ciszy, z niedzieli, z tęsknoty. Dziś robi się ją z dotacji. Bo – jak to się mawia – nie ma sztuki bez faktury.
Człowiek dawniej pisał, bo mu się w duszy zbierało. Teraz zbiera faktury, żeby móc pisać o duszy. Takie czasy. choćby natchnienie musi mieć NIP i konto bankowe.
I tak oto natrafiłem ostatnio na pewien kulturalny – jakby to ująć – eksperyment. „Londyńskie Czwartki Literackie” – brzmi pięknie, prawda? Pachnie piórem, pachnie herbatą z cytryną, pachnie tym, co w literaturze najważniejsze: spotkaniem. Miały być rozmowy z autorami, duchowy serwis Polonii. A wyszło, iż spotkania się nie odbyły, autorzy – tacy jak Jakub Żulczyk czy Renata Grochal – uprzejmie zaprzeczyli, iż mieli cokolwiek z tym wspólnego, a partner projektu… no cóż, partner nie istniał. Od roku.
Fundacja Otwarty Dialog – znana, choć nie zawsze z powodu dialogu – dostała na to przedsięwzięcie 57 700 złotych z senackiej kasy. Nie na książki, nie na ludzi, nie na kulturę. Na promocję… no, nazwijmy to: „czytelnictwa opozycyjnego”. Takiego, co to czyta tylko w jedną stronę.
I tu zaczyna się smutek. Bo nie chodzi o te pięćdziesiąt parę tysięcy. Chodzi o 71 milionów, które Senat rozdaje na wsparcie Polonii. Czasem z sensem, a czasem – z rozpędu. Bo jakże łatwo pomylić Londyn z Lądkiem-Zdrój, literaturę z agitacją, a kulturalność z politycznością.
Fundacja, której historia przypomina bardziej scenariusz thrillera niż bajkę o dobrym dialogu, od lat budzi emocje. Raz związana z „Sokiem z Buraka”, raz z różnymi aktywistami, którzy w dialogu bardziej lubią wykrzyknik niż przecinek. A mimo to – proszę – dostaje kolejne pieniądze. Bo papier wszystko przyjmie, zwłaszcza ten dotacyjny.
I tak oto kultura znów stała się ofiarą – tym razem nie braku talentu, ale braku kontroli. Kiedy fundusze mają być „dla Polonii”, a trafiają „dla polityki”, to już nie jest mecenat. To jest sponsoring nastrojów. A to, proszę Państwa, nie pachnie kulturą. To pachnie PR-em.
A przecież kultura nie potrzebuje propagandy. Ona sama jest cicha, ale słyszalna. Delikatna, ale trwała. Ma w sobie moc, której nie da się wpisać w rubrykę „cele szczegółowe projektu”. Kultura jest wtedy, gdy człowiek się zatrzyma, uśmiechnie, pomyśli. Nie wtedy, gdy kliknie „promuj post”.
I tak myślę sobie – z lekką ironią, ale i z czułością – iż jeżeli Senat naprawdę chce wspierać Polonię, niech zacznie od wspierania uczciwości. Bo inaczej te 71 milionów złotych będzie dalej finansować nie Londyn, nie kulturę, tylko polityczny hejt w eleganckiej oprawie.
A szkoda. Bo kultura – ta prawdziwa – nie potrzebuje dotacji. Potrzebuje tylko obecności. I odrobiny ciszy.







