„Na polityce nie planuję się skupiać”

1 tydzień temu

Andrzej Grzeszczak od tygodnia jest szczęśliwym emerytem. O dotychczasowej działalności zawodowej i społecznej oraz planach na wolny czas opowiedział w rozmowie z Michałem Majewskim.

Przypomnijmy przebieg Pana zawodowej drogi.

W 1980 r. ukończyłem Państwowe Technikum Weterynaryjne we Wrześni. Swoją przyszłość wiązałem z tym zawodem, ale wtedy na rynku było bardzo dużo techników weterynarii i nigdzie w okolicy w lecznicach nie było wolnych miejsc pracy. Po szkole trafiłem do filii strzałkowskiego PGRu w Zagórowie, do biura zagospodarowania Doliny Konińsko-Pyzderskiej. Biuro prowadziło gospodarstwa w Łukomiu i Bożatkach, a ja pracowałem jako stażysta zootechnik. Spędziłem tam tylko rok, bo biuro się rozwiązało. W tamtych czasach było duże zapotrzebowanie na nauczycieli. Postanowiłem spróbować swoich sił w tym zawodzie. Zaczynałem z myślą, iż będzie to zajęcie na chwilę, a okazało się, iż z oświatą związałem się na ponad 30 lat.

W których szkołach Pan pracował?

Na początku w Trąbczynie, potem w Szetlewku, gdzie przez 5 lat byłem dyrektorem. Później przeprowadziliśmy się do Konina. Na osiedlu Sikorskiego, na którym zamieszkaliśmy powstawała wtedy nowa szkoła podstawowa – nr 15 im. Polskich Olimpijczyków. Przystąpiłem do konkursu na dyrektora i go wygrałem. Od podstaw organizowałem pracę tej szkoły, nie tylko pod kątem dydaktycznym, ale także inwestycyjnym. Za mojego urzędowania oddane zostały kolejne elementy szkolnej infrastruktury – sala gimnastyczna, stołówka czy boiska. Była to bardzo absorbująca, ale przy tym niezwykle interesująca praca. Szkołą kierowałem przez 17 lat. Uważam to za najważniejsze moje wyzwanie zawodowe. Ze szkołą jestem do dziś emocjonalnie związany. Pracowałem tam nie tylko ja, ale też moja żona. Uczniem szkoły był nasz syn Adam, a teraz uczęszczają tam obie wnuczki.

Z czasem coraz bardziej angażował się Pan w lokalną politykę.

Przełomowy był rok 2002, kiedy pierwszy raz zdecydowałem się kandydować na burmistrza Zagórowa. Stanąłem o rywalizacji z Wiesławem Radnieckim i Zdzisławem Rybickim. Uzyskałem dopiero trzeci wynik, ale nie zraziłem się i przez cały czas próbowałem włączać się w społeczne inicjatywy i samorządność.

Pierwszy wyborczy sukces odniósł Pan w 2006 r.

Otrzymałem wówczas propozycję startu do sejmiku województwa z listy PiSu w Koninie. Zdobyłem mandat radnego sejmiku, z najlepszym wynikiem spośród wszystkich kandydatów w okręgu. Jako radny objąłem funkcję przewodniczącego komisji edukacji i nauki. W kolejnych wyborach postanowiłem ubiegać się o urząd wójta.

Dlaczego Rzgowa, a nie Zagórowa?

Mieszkałem wtedy w Koninie, a z gminą Rzgów miałem częsty kontakt, podejmowałem tam różne inicjatywy jako radny sejmiku. W Rzgowie wtedy sytuacja wyglądała tak, iż dotychczasowa pani wójt kończyła urzędowanie i nie ubiegała się już o reelekcję. Wystartowałem w wyborach i zostałem wybrany na wójta. Uważam to za duży sukces jako osoba, która nigdy nie mieszkała w tej gminie.

Nie była to jednak łatwa kadencja.

Początkowo miałem większość w radzie, ale potem ją straciłem. Ja skupiałem się na jak najlepszej realizacji tego, co obiecałem mieszkańcom, a przedstawiłem naprawdę ambitny program. Mieszkańcy oczekiwali zmian i ja starałem się je wcielić w życie. Wprowadziłem fundusz sołecki, uruchomiłem dodatkowe oddziały przedszkolne, były inwestycje drogowe i realizacja programu odnowy wsi. Za mojej kadencji do gminy zakupiono 10 samochodów strażackich, w tym cztery nowe. Prężnie działały stowarzyszenia, była duża aktywność sołectw. Naprawdę dużo się działo, ale moim oponentom politycznym najwyraźniej to się nie podobało i robili wiele, żeby mi przeszkadzać w działaniu. Do tego stopnia, iż radni potrafili nie przyjść na sesję, żeby nie uchwalić uchwał dotyczących pozyskania środków zewnętrznych dla gminy. W kolejnych wyborach ubiegałem się o reelekcję, ale już bezskutecznie. Mimo problemów, na które napotykałem będąc wójtem, cztery lata kierowania gminą Rzgów wspominam bardzo dobrze. Ilekroć tamtędy przejeżdżam czuję dumę z tego, iż przyczyniłem się do wielu pozytywnych zmian.

Po przegranych wyborach wrócił Pan do pracy w oświacie?

Do szkoły w Koninie, ale tylko na pół roku. Uznałem, iż moja misja w oświacie i wizja szkoły już się wyczerpały. Zdecydowałem się przejść na świadczenie kompensacyjne. Nie chciałem jednak zakończyć aktywności zawodowej i zacząłem rozglądać się za innym zajęciem, poza oświatą.

Został Pan zatrudniony w słupeckim starostwie.

Początkowo w wydziale promocji, później ówczesny starosta Jacek Bartkowiak powierzył mi stanowisko kierownika wydziału spraw społecznych. Zajmowałem się współpracą ze stowarzyszeniami i transportem publicznym. Później doszły inne zadania, m.in. związane z zabytkami. Ważna była dla mnie kooperacja z przedsiębiorcami. Udało się nam zorganizować kilka konferencji właśnie dla przedsiębiorców z naszego terenu. Finalizacja starań, które były m.in. moim udziałem nastąpiła już po zmianie władzy w powiecie. Mam na myśli utworzenie Słupeckiej Strefy Aktywności Gospodarczej w Kątach. Myślę, iż w ciągu najbliższych 2 lat zobaczymy konkretne tego efekty. Ciekawym doświadczeniem było dla mnie zarządzanie Słupcą. Przypomnę, iż do pełnienia funkcji burmistrza wyznaczył mnie premier Mateusz Morawiecki, po tym, jak dotychczasowy burmistrz Michał Pyrzyk został posłem. Był to krótki epizod, ale bardzo mile go wspominam. Do dziś cenię sobie dobrą współpracę z pracownikami urzędu miasta.

Z perspektywy czasu, kim najbardziej się Pan czuje? Nauczycielem, urzędnikiem czy samorządowcem?

W zasadzie przez całą zawodową drogę byłem związany z oświatą. Nie tylko jako nauczyciel i dyrektor szkoły, ale też jako wójt, czyli organ prowadzący szkoły, czy radny sejmiku, pracując w komisji oświaty. Odchodząc z pracy w starostwie przekazałem wszystkie swoje spostrzeżenia panu staroście. Moim zdaniem mogą one przyczynić się podniesienie poziomu edukacji w powiecie, ale też wprowadzenia oszczędności, bo oświata jest dla powiatu coraz większym kosztem. Czy pan starosta z tego skorzysta, zobaczymy. Patrząc z perspektywy czasu, udało mi się poznać samorządność poprzez pracę na wszystkich samorządowych szczeblach – od gminy, przez powiat po województwo.

Ważną rolę w Pana życiu odgrywały także orkiestry.

Od dziecka byłem członkiem strażackiej orkiestry w Zagórowie, potem, w szkole średniej grałem w orkiestrze Tonsilu we Wrześni. W 1989 r. zostałem kapelmistrzem zagórowskiej orkiestry, później równolegle prowadziłem orkiestrę w Lądku. Orkiestra zawsze była dla mnie bardzo ważna, dawała możliwość rozwoju muzycznych zainteresowań. Zawsze fascynowało mnie prowadzenie orkiestry w marszu, jako tamburmajor.

Na emeryturze będzie Pan miał więcej czasu w politykę?

Plany emerytalne bardziej wiążę z odpoczynkiem i rekreacją. Zamierzam robić to, na co wcześniej zawsze brakowało mi czasu. Za istotny cel stawiam sobie też większe zaangażowanie w wypełnianie roli dziadka. Mam dwie cudowne wnuczki. Gabrysia uczy się w ósmej klasie, Maja w pierwszej. Chcę w miarę możliwości wesprzeć ich edukację i rozwój. Na polityce nie planuję się skupiać, na pewno nie zamierzam kandydować już na burmistrza. Kwestią otwartą jest ewentualne ubieganie się o mandat radnego. Myślę, iż w tej roli mógłbym dobrze wykorzystać wieloletnie doświadczenie zawodowe i społeczne. Na koniec chciałbym serdecznie podziękować wszystkim, z którymi przez 45 lat pracowałem.

Idź do oryginalnego materiału