Dziś ateista potrzebuje niezbędnika, by pomóc sobie w nawigowaniu po pseudoargumentach i innego rodzaju bezpodstawnych stwierdzeniach wierzących, których jedynym celem jest podważenie poglądów ateisty. Stąd moja próba zebrania i omówienia części zagadnień, z jakimi się mierzymy.
Dlaczego przeszkadza mi krzyż w urzędzie
Wierzący nie potrafią zrozumieć sprzeciwu ateistów wobec umieszczania w szkołach, urzędach czy innych miejscach publicznych krzyży czy innych znaków kultu religijnego. W końcu krzyż dla ateisty to tylko dwa patyki…
Wierzący zapominają tutaj jednak, iż krzyż to jednak symbol. Dla jednych to znak zbawienia, dla innych jednak prześladowań. Dlatego nie wszędzie na świecie mamy Czerwony Krzyż – i nie bez powodu. Krzyż może kojarzyć się bardzo źle tam, gdzie chrześcijaństwo niesiono ogniem i mieczem (zaś nawracani dali radę przetrwać). Oczywiście od spalenia ostatniego ateisty w Polsce minęło już prawie 400 lat, co nie znaczy jednak, iż wierzący nie urządzają życia wszystkim innym. Jednocześnie słyszymy o tym, jak bezbożność (czyli ateizm) jest winny wszystkiemu co złe (tak jak zło rozumieją hierarchowie) w społeczeństwie.
To w Polsce mamy przepis o „obrazie uczuć religijnych”, co jest sformułowaniem dość abstrakcyjnym, bo jak obrazić można uczucie? Zaś rozumienie tejże obrazy podlega rozlicznym interpretacjom. Czy stwierdzenie „boga nie ma” obraża takie uczucia? Trudno mi sobie wyobrazić coś, co uczucia religijne obrazić może bardziej. Ale to oznaczałoby, iż ujawnienie swoich poglądów religijnych przez ateistę byłoby karalne. A czy za publikację tych esejów grozi mi odsiadka? Ordo Iuris pokazało, iż i za mniejsze ‘przewinienia’ można się spotkać z pozwem.
Dlatego mi przeszkadza krzyż w urzędzie. Uświadamia i potwierdza, iż jestem dyskryminowany w moim własnym państwie, iż politycy ustalają porządek obrad Sejmu tak, by nie drażnić proboszczów przed wyborami, iż jestem uznawany za osobę niepełną, niemoralną, podejrzaną, a ze swoich podatków finansuję religijną indoktrynację dzieci oraz inne aspekty działania Kościoła.
A dlaczego symbole mogą przeszkadzać, dowiadują się ostatnio protestanci w USA umieszczający symbole swojej wiary w miejscach publicznych na podstawie przepisów o wolności wypowiedzi. Na podstawie tych samym przepisów organizacja ateistyczna umieszcza w ich pobliżu posąg Bafometa czczonego przez dzieci. Bardzo gwałtownie na podstawie obustronnej ugody znikają oba symbole.
Biblia – wersja skrócona
Bóg stworzył świat i ludzi na swoje podobieństwo[1]. Nie chciał jednak, by ludzie byli nadmiernie samodzielni i założył bezpiecznik – weryfikację posłuszeństwa. Powiedział ludziom, iż w dniu, w którym zjedzą owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego, umrą[2] i z tego drzewa jeść im nie wolno. Wąż za to powiedział im, iż zjedzenie owocu da im wiedzę[3]. Ewa owoc zjadła i okazało się, iż Bóg kłamał – bowiem nie umarli, a wąż powiedział prawdę – bo poznali, czym jest dobro, a czym zło[4].
Kiedy szarada wyszła na jaw, Bóg zaczął się obawiać konkurencji ze strony ludzi[5] i postanowił uniemożliwić im uzyskanie drugiego, po mądrości, atrybutu boskości – nieśmiertelności[6]. Wygnał ich z ogrodu, by nie mogli zjeść owocu z drzewa życia. Zmuszenie ich do ciężkiej pracy w znoju także miało wybić im z głowy nieposłuszeństwo lub próby zagrożenia Bogu. Okazało się, iż człowiek jest jednak pomysłowy i dzięki współpracy może osiągnąć bardzo wiele. Bóg znowu poczuł się zagrożony[7] i by tą współpracę utrudnić – pomieszał ludziom języki[8]. Bez komunikacji trudno o współpracę.
Poza tym Bóg bawił się w mordowanie ludzi – na skalę mniejszą[9] lub wręcz globalną[10]. W pewnym momencie na świecie zostało 8 osób[11]. (Nie pytajcie jak ośmiu spokrewnionym osobom udało się zaludnić Ziemię – przecież na początku udało się to ledwie jednej parze). Widok tysięcy napęczniałych ciał małych dzieci pływających po wodach potopu to było chyba jednak za dużo, choćby jak na Boga. W czymś, co wydaje się przyznaniem do błędu, obiecał, iż więcej potopów nie będzie[12]. Co nie znaczy, iż nie mordował dalej na mniejszą skalę mężczyzn, kobiet i dzieci.
Zmęczony działaniem na tak dużą skalę w dużej mierze ograniczył swoje zainteresowania Ziemią, na której i tak nie było prawie nikogo – tak, iż adekwatnie popadł w zapomnienie. Objawił się jakiś czas później w zupełnie innym świecie – gęsto zaludnionym, ludy zaś posiadały już swoich innych bogów. Biblia nie pozostawia żadnych wątpliwości, iż te bóstwa rzeczywiście istniały – debatować było można co najwyżej o ich relatywnej potędze. Zaś w konfrontacji z innymi bogami Bóg zwykle wygrywał – ale nie zawsze[13].
Jako iż potężne cywilizacje były już zajęte, Bóg musiał ograniczyć się do rodziny Abrama i jemu się objawił. Jak się okazało, to nie było zbyt trwałe podejście i objawić się musiał ponownie, tym razem grupie niewolników w Egipcie – potomkom Abrama[14]. Tak powstał Naród Wybrany, którego bycie wybranym było chyba jego największym przekleństwem. Pokaz siły ponad bogami Egiptu, którzy mniej skutecznie radzili sobie w zamienianiu lasek w węże[15] i nad samym Egiptem pokaranym plagami[16] był momentem świetności Boga. Po raz kolejny pławił się we krwi[17] pomordowanych tysięcy pierworodnych – w tym niewinnych, ledwie narodzonych dzieci. Wymowny to obraz Boga idącego i pokazującego palcem Niszczycielowi, w którym domu ma dokonać mordów na niewinnych[18]. Wyraźnie Bóg nie chciał sobie sam ubrudzić rąk, więc zabrał ze sobą niebiańskiego kata. I trudno tu szukać jakiegokolwiek usprawiedliwienia – faraon nie wypuszczał Izraelitów mimo plag nie dlatego, iż taką podjął decyzję – tylko dlatego, iż Bóg mu to uniemożliwił, chciał mieć bowiem pretekst do pokazania swojej potęgi[19]. Izraelici zaś mogli w zamieszaniu uciec z Egiptu – wraz ze skradzionym dobytkiem – zresztą kradzież też sam Bóg zarządził[20].
Bóg wyglądał na potężnego sojusznika, co potwierdził wymordowaniem Egipskiej armii[21]. Problem polega na tym, iż sadysta wyżywa się na wszystkich. Niedługo więc potem wedle starych swoich zwyczajów zaczął zsyłać na swoich wybranych potwory – za karę, iż narzekali na to, iż do jedzenia mają wyłącznie mannę. Te zaś zabijały, nie dyskryminując[22]. Bóg nie miał też problemu z zsyłaniem epidemii – plaga spuszczona na Izraelitów zabiła 24 000 ludzi i ustała dopiero, kiedy zaczęli mordować swoich, którzy ośmielili się sławić innych bogów[23].
Bóg obiecał swojemu narodowi ziemię mlekiem i miodem płynącą – kiedy doszli na miejsce, okazało się, iż jest to miejsce niezbyt przyjazne – szczególnie w porównaniu z Egiptem, z którego uciekli. Dlatego cała karawana wróciła na pustynię tułać się po niej 40 lat – by wymarli wszyscy, którzy pamiętali Egipt[24]. A w porównaniu z pustynią Palestyna rzeczywiście prezentuje się znacznie lepiej.
Kiedy nowe pokolenie dotarło po raz drugi na miejsce, Bóg zarządził ludobójstwo miejscowych. Zabici mieli być wszyscy, no może poza dziewicami, które stać się miały seksualnymi niewolnicami. Kiedy Izraelici oszczędzili kobiety i dzieci, Mojżesz nakazał zabicie wszystkich chłopców i niedziewic[25] (w jakiś sposób dokonano rozróżnienia, pozostanie już zagadką). Przykazanie było stanowcze i ostre – i obowiązywało długo po śmierci Mojżesza. Król Saul wymordował wszystkich Amalekitów[26], z wyjątkiem ich króla Agoga. Został potem za oszczędzenie go srogo ukarany: obłędem[27], utratą korony[28], w końcu śmiercią[29], ale nie za swe okrucieństwo, tylko dlatego, iż odważył się oszczędzić jedną osobę[30]. I nie pomogło, iż pouczony szybciutko zamordował i jego.
Wymordowanie tubylców było drugą glorią narodu wybranego. W pierwszej stali po kolana w krwi zamordowanych pierworodnych, tutaj w krwi mieszkańców Ziemi Obiecanej. Tyle tylko, iż tamtą krew przelał boski kat, tu Izraelici przelewali krew sami.
Wydawać się mogło, iż oto naród wybrany zatriumfował. Założył swoje królestwo, które miało być potężne. Nie przetrwało ono jednak zbyt długo, zostało zdeptane butami Babilończyków. W tamtych czasach potęga bóstwa przejawiała się w potędze ludu, który go wyznawał. Pokonanie innego ludu oznaczało wyższość boga zwycięskiego nad bogiem pokonanych. Seria kolejnych klęsk, sporadyczne i krótkotrwałe sukcesy były poważnym problemem teologicznym. Dla chcącego nie ma jednak nic trudnego: klęski miały też być świadectwem potęgi Boga – tym razem w zakresie karania za grzechy i nieposłuszeństwo swoich wybrańców. Świątynia została zburzona (nie ostatni zresztą raz), ludzie uprowadzeni w niewolę. Sporo wyraźnie naród wybrany grzeszył, bo pozostawał pod butem różnych najeźdźców prawie bez przerwy: do roku 1948 ciągle prześladowany, mordowany i nienawidzony. Nie wydaje się, żeby na „byciu wybranym” zrobił dobry interes.
Liczyli oni jednak od zawsze na mesjasza z rodu Dawida, który odbuduje ich państwo i przywróci dawną potęgę – bo takiego im Bóg obiecał[31]. Tymczasem trafił im się prorok, który twierdził, iż jest mesjaszem[32] (choć się z tym krył, bo groziła za to kara śmierci – jak wiemy, nie krył się wystarczająco dobrze) i odkupi grzechy ludzi, ale żadnego królestwa Izraela na Ziemi nie będzie. Aby odkupienie miało miejsce, Bóg musi przeprosić za nasze grzechy samego siebie, składając samego siebie samemu sobie w ofierze. Nawiązuje tu do starego obowiązku żydowskiego składania pierworodnych w ofierze (choć z niewykorzystaną w tym przypadku opcją wykupu)[33].
Odkupienie grzechów ludzkości zabrało mesjaszowi weekend – i to nie cały. Piątek miał rzeczywiście nieprzyjemny, bo został ukrzyżowany. Umarł – choć podejrzanie gwałtownie – już po trzech godzinach[34], kiedy zwykle procedura zajmowała kilka dni. Śmierć musiała wydawać się znacznie mniej przerażająca niż nam, zwykłym ludziom, skoro wiedział, iż to dla niego stan krótkotrwały[35].
Po półtora dnia zmartwychwstał i ukazał się swoim uczniom[36]. Obiecał, iż wróci, zanim przeminie jedno pokolenie[37], po czym odleciał w chmury[38]. Wyraźnie się spóźnia, bo pokoleń przeminęło od tego czasu ponad sto. Nie przeszkadza to wielu wciąż czekać na powtórne przyjście.
A wydarzenie ma być z rozmachem – bo w mordowaniu ludzi wracamy do skali z początku czasów, zaś same mordy poprzedzone są torturami, podczas których ludzie błagać będą o śmierć[39]. Aniołowie i inne boskie kreatury na zlecenie Boga mają zabijać miliardami[40]. Przy tym wszystkim Szatan jest łagodną postacią poboczną.
Lepsze chrześcijaństwo od Islamu
Często ateistom zarzuca się, iż krytykują chrześcijaństwo, mniej zaś buddyzm, animizm, judaizm i w szczególności islam. Świadczyć to ma o naszej hipokryzji. Sama obserwacja jest słuszna, wnioski mniej. To, iż w tych miniesejach piszę głównie o chrześcijaństwie, wynika z kilku czynników.
Po pierwsze, religie dzielą się na misyjne i niemisyjne. Dla religii misyjnych ważne jest zwiększanie swojego zasięgu i narzucanie swoich wartości. Cała reszta religii jest w dużej mierze sprawą prywatną. Ba, niektóre z nich wręcz utrudniają konwersję – jak na przykład Żydzi. Mnie zaś sprawy prywatne innych osób nie interesują. Każdy ma prawo wierzyć (albo nie wierzyć) w cokolwiek zechce. One dają mnie spokój, więc i ja się im nie naprzykrzam.
Co innego jednak w przypadku religii takich jak szeroko rozumiane chrześcijaństwo czy islam, które próbują mnie nawracać, a co gorsza wymuszać na mnie przestrzeganie swoich zasad [patrz: Czemu przeszkadza mi krzyż w urzędzie]. Jednak w warunkach, w jakich się znajduję, jestem wystawiony na presję chrześcijan, a nie muzułmanów – stąd moja krytyka dotyka znacznie bardziej tych pierwszych. Z naporem chrześcijaństwa sobie muszę radzić. Gdybym jednak mieszkał w kraju muzułmańskim, prawdopodobnie większy problem miałbym z islamem. Czy zatem krytykowałbym go równie donośnie? prawdopodobnie nie.
Islam ma tę przypadłość, iż wciąż jeszcze ateistów i odstępców zabija, a chrześcijaństwo od kilkuset lat już nie. Będąc ateistą w kraju islamskim raczej kryłbym się z moim ateizmem w obawie o swoje życie i zdrowie. Tutaj tego robić na szczęście nie muszę. Za co niewątpliwie należą się punkty (współczesnemu) chrześcijaństwu. To też tłumaczy znacznie częstszą krytykę chrześcijaństwa przez ateistów: żyjącym w krajach chrześcijańskich chrześcijaństwo przeszkadza i o tym mówią, tym mieszkającym w krajach islamskich nie wolno się odezwać.
Nie da się bowiem ukryć, iż dzisiejsze chrześcijaństwo jest dużo bardziej cywilizowane niż dzisiejszy islam – przynajmniej w najbardziej skrajnych swoich przejawach. Przeciętny muzułmanin nikogo mordować nie chce – wiem, bo mam znajomych muzułmanów. Jednak skrajne sekty istnieją, są silne i w niektórych miejscach wręcz dominują, ustanawiając barbarzyńskie prawa i krwawo je egzekwują. I o ile istnieją też i dziś chrześcijańscy terroryści mordujący w imię swej wiary, są zjawiskiem wyjątkowo rzadkim w porównaniu do ekscesów islamu.
To wszystko jednak nie znaczy, iż w związku z tym powinienem chrześcijaństwo chwalić i umacniać z wdzięczności, iż mnie (już) nie spali na stosie (jak to było w starym dowcipie o dobrym wujku: „A mógł zabić”) To, iż w tej chwili (bo nie zawsze tak było) jest mniej drapieżne i okrutne od islamu, nie oznacza, iż jest dobre i nieszkodliwe. Innymi słowy, wybierając między grypą a dżumą, wybieram grypę. Ale się nie cieszę.
O naturze boga chrześcijańskiego
Chrześcijanin wierzy w boga wszechmocnego, miłosiernego i wszechwiedzącego. Taka tradycja ma pochodzić z Biblii, ale w jaki sposób ten wniosek wyciągnięto, jest dla mnie mocno niejasne [patrz: Biblia – wersja skrócona]. Jednak obserwacja świata pełnego cierpienia, w jakim żyjemy, pokazuje, iż coś tu nie gra. Bo albo bóg nie mógł stworzyć lepszego świata – wtedy nie jest wszechmocny, albo mógł, a tego nie zrobił, co oznacza, iż nie jest miłosierny.
Tymczasem Biblia [patrz: Biblia – wersja skrócona] pokazuje, iż bóg tworzył świat po kawałku, jakby metodą prób i błędów. Zapomniał o towarzyszce dla człowieka i dorabiał ją naprędce z żebra. Potem żałował, iż ludzi stworzył i postanowił ich (prawie) wszystkich zabić. A jak już ich zabił, to żałował, iż to zrobił. Nie widać tu ani miłosierdzia, ani wszechwiedzy, zaś toporność zastosowanych narzędzi świadczy o brakach we wszechmocy.
Czy ateista może obchodzić Boże Narodzenie
Ateista może obchodzić, co mu się tylko podoba.
Takie pytanie może narodzić się tylko w głowie osoby religijnej. Dla niej wzięcie udziału w obrzędach konkurencyjnej religii pachnie siarką – może wskazywać na wielbienie innego boga. A tego bogowie abrahamiczni nie lubią – są bogami zazdrosnymi. Stąd choćby w ramach samego chrześcijaństwa tworzy się „nabożeństwa ekumeniczne”, które bezpiecznie mogą gromadzić wiernych różnych wyznań.
Ateista nie obraża boga ateizmu – bo takiego nie ma. Może zatem obchodzić święta wszystkich wyznań – czy to w pełnym zakresie, czy wybiórczo. Może brać udział w religijnych uroczystościach rodziny, ubierać choinkę i chodzić na pasterkę. Nie musimy się chować, uciekać czy pojawiać dopiero po mszy – chyba iż chcemy.
[1] Rdz 1:17.
[2] Rdz 2:17 Wiele tłumaczeń zaciemnia fakt, iż dosłowne tłumaczenie to „w dniu, w którym zjesz owoc niechybnie umrzesz”.
[3] Rdz 3:5.
[4] Rdz 3:7.
[5] Rdz 3:22.
[6] Rdz 3:24.
[7] Rdz 11:6.
[8] Rdz 11:7.
[9] Rdz 19:28.
[10] Rdz 7:17.
[11] Rdz 7:13.
[12] Rdz 8:21.
[13] 2Krl 3:18-27.
[14] Wyj 19:6.
[15] Wyj 7:11-12.
[16] Wyj 7:20 – 10:29.
[17] Wyj 12:29.
[18] Wyj 12:23.
[19] Wyj 10:1-2.
[20] Wyj 11:2.
[21] Wyj 14:27-28.
[22] Lb 21:6.
[23] Lb 25:4-9.
[24] Lb 14:23.
[25] Lb 31:7-18.
[26] 1Sam 15:8.
[27] 1Sam 16:14.
[28] 1Sam 15:26.
[29] 1Sam 31:6.
[30] 1Sam 15:9.
[31] 2Sam 7:12-16.
[32] Łk9:19-21.
[33] Wyj 34:19.
[34] Mk 15:25; Mk 15:33.
[35] Łk 9:22.
[36] Mk 16:9-14.
[37] Mk 13:30.
[38] Łk 24:51.
[39] Ap 9:3-6.
[40] Ap 9:15.

2 dni temu






