Miał być kimś, kto ponownie wzburzy fale na oceanie PO-PiS-u i przepadnie zabrany przez jedną z nich. Miał być tymczasowym beneficjentem słabości duopolu. Anomalią. Wiele wskazuje na to, iż na koniec obecnego sezonu politycznego – w 2027 roku – wiele z tych słów może okazać się prawdą. Ale czy Szymon Hołownia i jego polityczny projekt to wyłącznie wypadkowa skanalizowania chwilowej słabości KO oraz PiS oraz rozpoznawalności i talentu retorycznego byłego marszałka Sejmu?
Jakie były najważniejsze zmiany na politycznej mapie Polski, jakie dokonały się w ciągu ostatniego roku? Bez wątpienia wyborcze zwycięstwo Karola Nawrockiego. Z całą pewnością powiązane z porażką Rafała Trzaskowskiego wzmocnienie pozycji Radosława Sikorskiego. Niezwykle istotny jest także ustabilizowany wzrost poparcia dla Konfederacji do poziomu około 15%. Co jeszcze? Symboliczna, długofalowo znacząca oraz dojmująco smutna jest marginalizacja Szymona Hołowni i Polski 2050 oraz powstanie silnej Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna.
Partia pokoju
Wielu nieprzychylnych recenzentów kariery politycznej Szymona Hołowni niemal od jej początków określało go mianem kolejnego Janusza Palikota, Pawła Kukiza czy Ryszarda Petru. Miał być kimś, kto ponownie wzburzy fale na oceanie PO-PiS-u i przepadnie zabrany przez jedną z nich. Miał być tymczasowym beneficjentem słabości duopolu. Anomalią. Wiele wskazuje na to, iż na koniec obecnego sezonu politycznego – w 2027 roku – wiele z tych słów może okazać się prawdą. Ale czy Szymon Hołownia i jego polityczny projekt to wyłącznie wypadkowa skanalizowania chwilowej słabości KO oraz PiS oraz rozpoznawalności i talentu retorycznego byłego marszałka Sejmu?
Szymon Hołownia był nową jakością w polityce. Nie był happenerem-prowokatorem pokroju Janusza Palikota, gniewną gwiazdą rocka formatu Pawła Kukiza ani pełniącym obowiązki młodszego i świeższego Donalda Tuska, na jakiego przez moment mógł wyglądać Ryszard Petru. Hołownia przyniósł do polskiej polityki pozytywny program. W narracji był depolaryzujący, merytokratyczny, wykraczał swoim przekazem „na pokolenia, nie kadencję”. Wizja jego prezydentury nie zakładała ideologicznego przewrotu, Pałacu Prezydenckiego jako partyjnego łupu, tylko głowę państwa jako „bezpartyjny bezpiecznik” łagodzący spory i stabilizujący system. W jego programie dominowały takie hasła jak ekologia, klimat, solidarność czy samorządność.
Po wyborach prezydenckich nie stworzył zwyczajnej partii politycznej. Powstała struktura złożona z trzech elementów. Oprócz partii politycznej w jej skład wchodził ruch społeczny, który m.in. organizował w całej Polsce lokalne akcje dobroczynne oraz think tank. Ten ostatni zajął się opracowaniem programów poddawanych publicznym debatom w takich dziedzinach jak zdrowie, energetyka, edukacja czy rozdział kościoła od państwa. Było to więc połączenie społecznej energii i zaangażowania z eksperckim spojrzeniem na rzeczywistość.
Z czasem jednak aktywność ruchu społecznego i think tanku zaczęła przygasać. Po wyborach parlamentarnych z 2023 roku pozostała już tylko partia. Partia, która nie zdołała zbudować własnej tożsamości i nie wykazuje się w ramach koalicji rządzącej sprawczością. Nie odpartyjniono spółek Skarbu Państwa oraz nie zreformowano mediów publicznych, choć nie są to postulaty ideologiczne, a takie, pod którymi mogłyby się w teorii podpisać wszystkie partie koalicji. Zwłaszcza zmotywowane groźbą rozpadu koalicji rządzącej i twardej, nieustępliwej gry ze strony Polski 2050. Nie obniżono także składki zdrowotnej, nie wprowadzono dobrowolnego ZUS-u dla przedsiębiorców i wielu innych sztandarowych obietnic. Polska 2050 jak gdyby zapomniała także o stworzonych przed laty przez jej think tank programach, o których piszę wyżej. Najwięcej zaangażowania włożono zaś w próby zatrzymania rotacji na stanowisku marszałka Sejmu oraz powierzeniu tej formacji funkcji wicepremiera.
Sam Szymon Hołownia sprawia zaś wrażenie, iż partia polityczna jest dla niego ciężarem. Nie poświęcał jej dostatecznie dużo uwagi, czyniąc z niej narzędzie przedłużenia swojej bytności w polityce do wyborów prezydenckich w 2025 roku, po których zaczął intensywnie rozglądać się za jakimkolwiek nowym miejscem pracy. Objął choćby funkcję wicemarszałka Sejmu mimo zapowiedzi, iż nie będzie się o nią ubiegał.
Konkludując, niezależnie od teraźniejszości i przyszłości (której nie skreślam) Szymona Hołowni i Polski 2050, od grudnia 2019 roku, a więc ogłoszenia przez niego startu w wyborach prezydenckich, melodia polskiej polityki wzbogaciła się o nuty dążenia do „odbudowy wspólnoty”, solidarności społecznej, planowania działań w perspektywie wykraczającej poza kadencję, akcentowania takich spraw jak kryzys psychiatrii dziecięcej, jakość edukacji oraz kryzys mieszkaniowy.
Szczęść Boże i ratuj się kto może
Równie spektakularny jak problemy Szymona Hołowni był wynik wyborczy Grzegorza Brauna (6,34%) oraz obecna pozycja sondażowa jego ugrupowania – Konfederacji Korony Polskiej – której poparcie waha się od około 5% do choćby 9%.
Doświadczenie historyczne wielu społeczeństw pokazuje, iż kiedy rzeczywistość staje się dostatecznie skomplikowana, to budzą się w nich demony. Pulsujące zagrożenie ze strony Rosji w postaci aktów dywersji i incydentów z dronami, wojna za wschodnią granicą, uciążliwa dla niektórych sytuacja migracyjna oraz wciąż wysokie ceny, w tym m.in. energii, to wspaniałe warunki do rozwoju ekstremów.
Mało kto jednak spodziewał się, iż w Polsce pojawi się silne ugrupowanie, które niemal w całości i zupełnie wprost wypełniać będzie cele rosyjskiej propagandy. Podstawą jego działania jest wbicie klina między Polaków i Ukraińców, niezależnie od tego, jak w dobie kryzysu demograficznego korzystna dla nas jest obecność w Polsce bliskich kulturowo chrześcijan, którzy pracują oraz płacą w Polsce składki i podatki. Grzegorz Braun wykorzystuje jednak pojedyncze incydenty, mity, emocje i historyczne zaszłości, by szczuć i dzielić Polaków tą już istotną społecznością, jaka zamieszkuje nasz kraj i straszyć „ukrainizacją Polski”.
Niechęć do Ukraińców powoduje niechęć do Ukrainy. Na podatny grunt trafia wtedy hasło „to nie nasza wojna” i narracja, według której Kijów próbuje wciągnąć Warszawę do wojny, od której powinniśmy trzymać się z daleka. Zaskakujące, iż w 2014 roku Grzegorz Braun potrafił snuć wizję o współpracy Polski z Ukrainą i Białorusią oraz marzył o tym, byśmy stali się w ramach tej współpracy tak bogaci, iż „Polacy wykupią pół Lwowa, połowę kamieniczek przy lwowskim rynku, a w tym samym czasie niech się Ukraińcy tak wzbogacą, żeby wykupić połowę kamieniczek w Przemyślu i ćwierć rynku krakowskiego”. Ukraińców nazywał zaś „naszymi braćmi, dziećmi tej samej cywilizacji łacińskiej”.
Braun cały swój przekaz podlewa sosem z antysemityzmu, antynaukowej szurii oraz nazywania Unii Europejskiej „eurokołchozem”. Wyzwala więc w Polakach wszystkie emocje, które wzbudzić chce w nas Rosja. Budzi także niepokój swoimi agresywnymi happeningami. Nie przedstawia przy tym absolutnie żadnego programu politycznego. Jego cel to wzbudzanie negatywnych emocji i niszczenie. Tak Rosja zaczyna wygrywać wojnę informacyjną w Polsce, co jeszcze w 2022 i 2023 roku wydawało się niemożliwe.
Tak oto w ciągu ostatniego roku ustąpiła merytokratyczna partia pokoju. Pojawiła się zaś partia ruskiego miru. jeżeli w jakimś pomieszczeniu zaczyna śmierdzieć stara onuca, otwarcie okna nie zawsze wystarczy.

1 dzień temu