Prześledziłem obie prezydenckie debaty z uwagą człowieka, który od lat interesuje się, jak Polska – a raczej jej polityczne elity – radzi sobie z jednym z najważniejszych wyzwań XXI wieku. I wiecie co? Po wszystkim miałem tylko jedno wrażenie: znów było dużo hałasu, a mało konkretów. Emocje? Były. Retoryka? Całkiem niezła. Strategia? Tylko w teorii. A przecież temat jest poważny. Chodzi o nasze bezpieczeństwo energetyczne. Czyli skąd będziemy mieli światło, ciepło i prąd… nie tylko dziś, ale też za 10, 20 czy 50 lat.
Tymczasem nasi sąsiedzi z Niemiec – których tak chętnie się w Polsce wielu krytykuje – pokazali, iż da się inaczej. W umowie koalicyjnej pokazali nie tylko ambicje, ale również pragmatyzm. Zrobili konkretny plan: odnawialne źródła energii, ale też gaz, atom, wodór, technologie wychwytu CO₂. Chcą transformacji nie tylko ekologicznej, ale też opłacalnej, bezpiecznej i społecznie akceptowalnej. Uproszczenie przepisów, większy udział obywateli w produkcji energii, konkretne wsparcie dla regionów powęglowych. Brzmi normalnie? Bo to jest normalne.
A u nas? Piątkowe debaty prezydenckie pokazały, iż gdyby politycy mogli zasilać kraj swoją debatą, bylibyśmy eksporterem energii. Szkoda tylko, iż z tego słowotoku nie wynika żadna konkretna koncepcja.
Magdalena Biejat – jak można się było spodziewać – stawia na OZE. Szymon Hołownia próbuje iść środkiem drogi: zielona transformacja tak, ale bez radykalnych wstrząsów. Marek Jakubiak i Karol Nawrocki – to już inna bajka – chcą węgla. Dużo węgla. Węgla na 900 lat. A Maciej Maciak? Ten, w niespotykanym dziś politycznym zacięciu, zaproponował import taniej energii z Rosji. W 2025 roku. Po Buczy. Po Mariupolu. Po Irpieniu.
I na tym tle Krzysztof Stanowski – kabareciarz z wyboru, kandydat z przypadku – który zaproponował budowę elektrowni atomowej w co drugiej gminie. Ale nie tam, gdzie ktoś mieszka. Tam, gdzie indziej. Brzmi absurdalnie? Owszem. Ale to był klimat tych debat – kabaret energetyczny.
Tylko iż ten kabaret ma wysoką stawkę. Bo gdzieś między heheszkami a ideologią gubi się to, co naprawdę ważne: przyszłość. Niemcy o tym myślą. Dlatego inwestują, planują, budują konsensus. A my? My wciąż próbujemy rozgrywać przyszłość na potrzeby jednego wieczoru w telewizji.
Transformacja energetyczna to nie „Mam talent”. To nie mem, który znika po trzech dniach. To projekt cywilizacyjny, który wymaga wiedzy, powagi i odwagi. Szkoda, iż z debat prezydenckich wylał się chaos, ego i brak jakiejkolwiek wizji.