W Epping, niedaleko Londynu, lokalna społeczność protestuje cały czas przeciwko umieszczeniu w hotelu Bell grupy ubiegających się o azyl. Protesty, które rozpoczęły się w połowie lipca, nabrały tempa po oskarżeniu jednego z migrantów o molestowanie 14-letniej dziewczynki. Wydarzenie to wywołało naturalny niepokój wśród mieszkańców, którzy od dłuższego czasu zgłaszali obawy co do obecności migrantów w okolicy.
Policja i lokalne władze alarmują, iż protesty – choć w większości przebiegają pokojowo – pochłaniają ogromne zasoby, odciągając funkcjonariuszy od codziennych obowiązków. Komisarz ds. policji i przestępczości w Essex, Roger Hirst, zaapelował do rządu o natychmiastowe działanie:
„Protesty wpływają na plany zapobiegania przestępczości. Zamiast wykorzystywać zasoby do zapobiegania przemocy wobec kobiet i przestępczości z użyciem noży, setki funkcjonariuszy muszą pilnować porządku przy hotelu.”
Komisarz nie ukrywa frustracji – jego prośba o pomoc i interwencję trafiła do minister spraw wewnętrznych Yvette Cooper, jednak do tej pory nie doczekał się on odpowiedzi:
„Będę chodził i pukał do ich drzwi osobiście. Nie możemy się wycofać, bo protesty nie znikną.”
W jego opinii obecność migrantów w hotelu pogłębia podziały i destabilizuje życie codzienne mieszkańców, nie wspominając o kosztach operacyjnych ponoszonych przez służby porządkowe:
„Mamy zdolność obsługi interwencyjnej i ochrony społeczeństwa, ale to działania zapobiegające przestępstwom będą ograniczone, ponieważ musimy skierować zasoby tam, gdzie są potrzebne.”
Władze hrabstwa Epping Forest wydały jednomyślne stanowisko, w którym domagają się niezwłocznego zamknięcia hotelu Bell. Przewodniczący rady, Chris Whitbread, wyraźnie zaznaczył, iż decyzja o rozmieszczeniu migrantów zapadła bez konsultacji z lokalną społecznością:
„Zdecydowanie sprzeciwiamy się decyzji rządu o wykorzystaniu Bell Hotel do zakwaterowania azylantów. Powinien on zostać natychmiast zamknięty.”
Na sesji rady głos zabrał również ojciec nastolatki, która miała paść ofiarą niepokojącego incydentu:
„Nie chcę i nie pochwalę żadnej przemocy – to nie o to chodzi – po prostu chcę, by hotel został przeniesiony, nie tylko z naszych ulic, ale też by inne rodziny nie czuły się tak, jak my teraz czujemy się.”
Protesty realizowane są także w innych miastach Anglii – od Manchesteru po Portsmouth. W Epping w szczytowym momencie zebrało się około 500 protestujących i 700 osób z kontrdemonstracji. Zdecydowana większość zgromadzeń przebiegała spokojnie, choć napięcia były wyczuwalne. Doszło również do incydentów. Niektóre grupy zaczęły rzucać jajkami, kamieniami i butelkami, co doprowadziło do interwencji policji. W jednym z wieczorów ośmiu funkcjonariuszy zostało rannych, a dziewięć osób zatrzymano. Policja podkreśla jednak, iż to pojedyncze przypadki i nie powinny one przekreślać ogólnego obrazu protestów.
Główna organizacja wspierająca mieszkańców to ruch Together for the Children, który zapowiada dalsze działania aż do momentu usunięcia hotelu z użytku. Grupa ta koncentruje się na bezpieczeństwie dzieci i rodzin w lokalnej społeczności, co znajduje oddźwięk u wielu rodziców, którzy wyrażają obawy o swoje otoczenie. Dla nich sprawa nie ma wymiaru politycznego – chodzi o poczucie bezpieczeństwa.
Szef policji w Essex, Ben-Julian Harrington, zwrócił się z apelem do polityków i komentatorów życia publicznego:
„Apeluję do wszystkich publicznych osób, by były odpowiedzialne. To, co mówi się publicznie, ma realne konsekwencje dla społeczności lokalnych i działań policji.”
Odniósł się w ten sposób do burzliwej debaty medialnej, która zdaniem wielu osób nie pomaga, ale jeszcze bardziej podgrzewa emocje.
Rząd zareagował wprowadzeniem nowych zasad. Osoby ubiegające się o azyl, które odmówią przyjęcia alternatywnego zakwaterowania, mogą stracić świadczenia. To element szerszego planu mającego na celu ograniczenie kosztów i usprawnienie procesów migracyjnych. Home Office tłumaczy, iż wykorzystanie hoteli miało być rozwiązaniem tymczasowym, ale ze względu na liczbę przybywających migrantów – przeciąga się w czasie.
Jednocześnie powstaje specjalny zespół do monitorowania mediów społecznościowych w poszukiwaniu sygnałów eskalacji napięcia. Władze podkreślają, iż celem nie jest cenzura, ale zapobieganie możliwym zamieszkom, jak te z ubiegłego roku, które wybuchły po krążących w internecie fałszywych doniesieniach. Jednak trudno nie dostrzec, iż za rosnącą frustracją mieszkańców kryje się nie tylko bieżące wydarzenie, ale dłużej narastające poczucie ignorowania lokalnych głosów przez centralne władze.
Zamieszanie wokół hotelu Bell unaocznia głębszy problem: rosnącą przepaść pomiędzy decyzjami podejmowanymi w Londynie a potrzebami i odczuciami społeczności lokalnych. Mieszkańcy nie protestują z nienawiści – protestują, bo chcą być wysłuchani.
Komisarz Hirst, mimo nacisków politycznych i krytyki medialnej, pozostaje przy swoim stanowisku:
„To zakłóca możliwość realizacji centralnych misji rządu – zmniejszenia przemocy wobec kobiet i dziewcząt oraz przestępczości nożowej.”
Również lider rady Epping nie zamierza ustępować:
„Będziemy naciskać, dopóki hotel nie zostanie zamknięty. To nie jest miejsce na eksperymenty społeczne.”
W świetle tych głosów, trudno zignorować fakt, iż protesty są wyrazem lokalnej niezgody na decyzje narzucane z góry – decyzje, które dotykają ludzi bez dania im możliwości reakcji. Protesty nie znikną tylko dlatego, iż zostaną nazwane niewygodnymi. Za nimi stoją ludzie. I ci ludzie chcą być traktowani poważnie.