Suwerenność, półsuwerenność, niesuwerenność - różne podejścia

niepoprawni.pl 6 godzin temu

Niektórzy prawnicy twierdzą, iż państwo musi być w 100% suwerenne by być nazwane państwem. Mimo tego państwa istniejące dawniej wewnątrz protektoratów są w literaturze podmiotu czasami określane jako pełnoprawne państwa ale jednocześnie połowicznie suwerenne, a PRL jest określany czasami przez historyków jako państwo pełnoprawne, ale w ogóle bez suwerenności. Zwraca się uwagę na to iż choć państwo musi być suwerenne to np. niemieckie miasta-państwa po pokoju westfalskim nie miały pełnej suwerenności.

Jak to jest z tym paradoksem? Czy wynika to z różnic, iż suwerenność jest zerojedynkowa w prawie i płynna w historografii?

W prawie międzynarodowym samo bycie państwem nie wymaga 100 % niezależności.

Klasyczna definicja z art. 1 Konwencji z Montevideo (1933) mówi tylko o ludności, terytorium, rządzie i umiejętności utrzymywania stosunków z innymi – słowa „suwerenność” ani „niepodległość” tam nie ma.

Suwerenność jest „rozpakowywalna”.
Politolog Stephen D. Krasner wyróżnia m.in.

domestic (wewnętrzną),

international-legal (uznaniową),

Westphalian (zakaz zewnętrznej ingerencji)
– i pokazuje, iż państwo może w jednym wymiarze być suwerenne, a w innym nie.

Prawo zna kategorię „państwo zależne/chronione”.
Słownik amerykańskiej dyplomacji podkreśla, iż protektorat „zachowuje formalną suwerenność i pozostaje państwem w prawie międzynarodowym, choć część kompetencji przekazuje protektorowi. To dlatego w literaturze spotyka się określenia w stylu „pół-suwerenne państwo”.

Przykład dawnych miast-państw I Rzeszy
Pokój westfalski (1648) „uznał pełną suwerenność terytorialną krajów-członków imperium i pozwolił im samodzielnie zawierać traktaty, o ile nie szkodziły cesarzowi”. Były więc poddanymi cesarza, a jednocześnie traktowano je jako podmioty prawa międzynarodowego – klasyczna „suwerenność z gwiazdką”.

PRL jako państwo bez realnej suwerenności.
W dokumentach ONZ Polska Ludowa figurowała jako normalny, równoprawny członek wspólnoty państw, ale większość historyków opisuje ją dziś jako „państwo satelickie, niesuwerenne” z powodu decydującego wpływu ZSR na politykę zagraniczną i obronną. To dobry przykład rozdziału między suwerennością jurydyczną a faktyczną.

Suwerenność może być też dobrowolnie dzielona.
Unia Europejska bywa nazywana „największym eksperymentem w dzieleniu suwerenności” – państwa członkowskie pozostają niezależne, ale przekazały część kompetencji organom wspólnoty. Nie przestały jednak być państwami.

Skąd bierze się sprzeczność między prawnikami a historykami?

Jak patrzy prawnik internacjonalista? Kryterium podstawowe to czy podmiot spełnia minimum Montevideo i jest uznawany przez innych. Hiatoryk patrzy ile kraj ma realnej kontroli ma nad wojskiem, dyplomacją, gospodarką?

Prawnik patrzy na atrybut formalny – albo jest, albo jej nie ma (choć może być ograniczana umowami). Historyk widzi spektrum – od pełnej niezależności do całkowitej zależności; ważniejsze jest faktyczne pole manewru.

Protektorat może być „państwem zależnym” (status prawny zachowany) dla prawnika, „Quasi-państwo” lub „pół-suwerenne” – to dla historyka po prostu opis stopnia ubezwłasnowolnienia.

PRL, Mandżukuo, Księstwo Warszawskie de jure państwa (spełniały Montevideo, miały choćby uznanie części aktorów). De facto były to w sporej części polityczne marionetki - dlatego w analizach pojawia się etykieta „niesuwerenne”.

W efekcie

Nie ma sprzeczności w samej definicji państwa. Wystarczy minimalna zdolność do działania i pewien poziom uznania, by powstał podmiot prawno-międzynarodowy.

„100 % suwerenności” to skrót myślowy. Niemal każde współczesne państwo zrzeka się jakiejś części kompetencji (traktaty, organizacje międzynarodowe, reżimy handlowe) i nikt nie odbiera mu z tego powodu statusu.

Historycy opisują praktykę, więc używają suwerenności w sposób płynny, by uchwycić realny układ sił – stąd rzekome oksymorony typu „państwo niesuwerenne”.

Innymi słowy: prawo potrzebuje prostej, binarnej metki „państwo – niepaństwo”, natomiast badacze życia politycznego mają luksus mówienia o odcieniach szarości. Paradoxu nie ma – są tylko dwa różne języki mówienia o tej samej rzeczywistości.

Idź do oryginalnego materiału