Reportaż Tomasz Jankowskiego z XXVIII Petersburskiego Międzynarodowego Forum Ekonomicznego.
Do Rosji mamy w tej chwili tak daleko jak chyba nigdy, choć – również jak nigdy wcześniej – dysponujemy niezwykle szybkimi środkami transportu. Ale taki chyba właśnie był i jest cel sankcji Zachodu: rozerwać więzy. By łatwiej było straszyć. Dlatego warto było się mimo trudności na SPIEF wybrać.
Pokrótce jednak przypomnijmy, iż pierwotnie to wydarzenie nie miało celów, o jakich zaraz Państwo przeczytacie. Odbywa się od 1997 roku, a więc momentu, kiedy Rosja w najlepsze integruje się z Zachodem. 28 lat temu Polska nie pozostało członkiem ani NATO, ani UE, dopiero przed nami jest agresja na Serbię. Rosjanie więc powołują do życia instytucję, która ma ich z Zachodem łączyć, a nie dzielić. W roku 2025 wygląda to jednak zupełnie inaczej.
Bo rok 2025 to już moment, gdy mijają ponad 3 lata od – jak się wydaje – ostatecznego rozbratu Federacji Rosyjskiej ze strukturami tzw. Zachodu. Trwa wojna na Ukrainie, której końca za bardzo nie widać, mimo próby niuansowania stanowiska ze strony Stanów Zjednoczonych próbujących się w tej chwili prezentować nie jako „strona” konfliktu, a jego „rozjemca”. Europa zaś nie ustaje w kolejnych sankcjach przeciwko Rosji. Jest na etapie nakładania sankcji na tych, którzy pozwalają obchodzić sankcje. Supeł zaczyna przypominać ten gordyjski. I pewnie skończy tak samo.
Nie znaczy to jednak, iż ludzie ze świata euroatlantyckiego nie przybyli. I nie tylko o mnie chodzi. Tylko w grupie „Friendship for leadership”, do której należałem, byli ludzie m.in. z Francji, Austrii czy Hiszpanii. Wszyscy wymienialiśmy się doświadczeniami co do podróży do Rosji. I nie wiem czy moja nie była „najciekawsza”, bo żeby trafić do Sankt Petersburga, musiałem lądować w Atenach, Erywaniu i Moskwie, gdzie spóźniłem się na dodatek na samolot z powodu – najprawdopodobniej – obywatelstwa. Rozwiejmy przy okazji wszelkie mity naszych przeciwników jak to jesteśmy specjalnie traktowani i poważani w Rosji jako „prorosyjscy”. Po ujawnieniu się jako obywatel RP, musiałem przejść dodatkową kontrolę graniczną, co zabrało mi około godzinę. Po już wtedy szesnastu godzinach podróży było to dość wyczerpujące. Na szczęście między Moskwą a popularnie zwanym „Piterem” kursy są równo co 30 minut, więc zdążyłem nabyć bilet i dolecieć na miejsce z lekkim opóźnieniem.
Od razu trafiłem, jeszcze na lotnisku Pułkowo, na grupę Nigeryjczyków, którzy jednak mieli chyba jeszcze gorzej, bo na SPIEF lecieli bardzo blisko… izraelskich rakiet trafiających w Iran. Na szczęście żadna z nich nie ustrzeliła samolotu pasażerskiego, ale było słychać, iż nie jest im z tego powodu do śmiechu. Przeżywali też powrót, który przecież miał się odbywać w podobnych warunkach. Co jednak w tej części ważne: nikt swojego przybycia nie odwołał. Możliwość uczestnictwa w tak ogromnym wydarzeniu okazała się na tyle atrakcyjna, iż można było znieść nieprzyjemności i ryzyka.
Tradycja i nowoczesność, a jednak się da!
To jest takie piękne hasło różnych konserwatywnych partii na świecie, które nie chcą, by przywiązanie do tradycji budziło skojarzenie z trzymaniem się starych form. I na SPIEF faktycznie można tego było doświadczyć jako głównego wydźwięku forum. O ile w tematyce ideologicznej odbywających się paneli mogliśmy zaobserwować próbę uchwycenia uniwersalnego przekazu kierowanego do świata wielobiegunowego w postaci poszanowania dla tradycji wszystkich uczestników (co w zasadzie stoi z uniwersalizmem w sprzeczności), to technologicznie nie brakowało nowinek. Między uczestnikami poruszały się roboty, w tym humanoidalne, choć na razie o dość prostych funkcjach; było przynajmniej kilka stoisk proponujących technologię elektronicznych płatności alternatywnych wobec kontrolowanego przez Zachód SWIFT; nie brakowało też motoryzacji, i to zarówno samochodów osobowych, jak i kolei przyszłości. To, co rzucało się w oczy, to fakt, iż przy wszystkich stoiskach technologicznych dominowali jednak Chińczycy. Nie tylko jako wykonawcy, ale ich to po prostu interesowało najbardziej. Można by rzec, iż „wywiad gospodarczy”, gdybyśmy chcieli posługiwać się językiem naszych rodzimych paranoików.
W Muzeum Rasputina
Chińskie wpływy dały się też odczuć w dyskusjach. Bo przesłaniem stojącym za współpracą międzynarodową była tutaj filozofia win-win. A więc nie znane nam „ile można zarobić, a ile można stracić”, tylko jak zrobić tak, by obie strony były z transakcji zadowolone. Dotyczyło to zresztą nie tylko stricte ekonomicznych zagadnień, ale także wymiany na polu wartości. Prawa człowieka? A i owszem. Ale bez narzucania zachodniej ich wizji. Dużo można było o hipokryzji świata euroatlantyckiego posłuchać. I trudno temu było odmówić słuszności.
A jednak w tej „zupie” brakło szczypty soli w postaci zapowiedzi nowej waluty dla państw BRICS. Przed wystąpieniem byłej prezydent Brazylii, a w tej chwili szefowej banku BRICS, Dilmy Rousseff, miałem okazję rozmawiać z wieloma ekonomistami z różnych państw i dało się odczuć oczekiwanie na taką deklarację. Ta jednak nie padła. Raczej mglista zapowiedź, konstatacja iż dolar amerykański i tak przestaje dominować w handlu międzynarodowym. I tak rzeczywiście jest, statystyka to potwierdza, światu wielobiegunowemu brakuje jednak narzędzia w postaci osobnej waluty, choćby jeżeli tylko w formie takiej, w jakiej funkcjonował rubel transferowy. Być może sytuacja jeszcze tu nie dojrzała.
Na sesji plenarnej wystąpił prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Putin. Media zachodnie odnotowały z tego wystąpienia głównie wątki dotyczące wojny na Ukrainie, ale warto przytoczyć też inne, sądzę, iż jednak istotne. Przede wszystkim Putin postawił tezę, iż Rosja przestaje być gospodarką opartą o eksport surowców. Przedstawiał liczby dotyczące wzrostu produkcji, wartości sprzedaży i podobnych. Nie wiem czy sam trochę nie przeceniał efektu związanego ze wzrostem produkcji typowo militarnej, ale nie da się ukryć, iż to jest kierunek, który Federacja Rosyjska musi obrać, o ile za sto lat ma również być jednym z najistotniejszych graczy na świecie.
Polak, czyli atrakcja
Stopień izolacji Polski od Rosji jest już na tyle duży, iż zabierając gdziekolwiek głos byłem od razu oglądany od głowy do stóp, niczym okaz. To przykre dla nas jako dla kraju, ale z drugiej strony pozwalało mi przyciągać uwagę i poznać przynajmniej kilka istotnych osób z całego świata. Odnosiłem jednak wrażenie, mam nadzieję iż błędne, iż trudno jest nawiązać kontakty z Chińczykami, choć bardzo interesuje mnie ich perspektywa, wzorce ekonomiczne i także filozofia przez nich wyznawana. Poza jednak krótką rozmową z chińską studentką, która genialnie nauczyła się języka rosyjskiego, kilka udało mi się osiągnąć.
Za to bardzo dużo mogłem usłyszeć od ludzi z Afryki. A w naszej grupie ich nie brakowało. Nigeria, Tunezja, Gwinea, Tanzania, Egipt, Kamerun – to tylko niektóre z państw tam reprezentowanych. I doświadczenie to jest cenne, bo dzięki tym rozmowom wiem, jak bardzo różne jest nasze wyobrażenie „świata niezachodniego” od jego realiów. Przyjmujemy zwykle, iż wszystko będzie „na odwrót”, a jednak niekoniecznie tak jest. Przykładowo: o ile Chińczycy bardzo poważnie przez cały czas podchodzą do COVID-19 (by wejść na forum, należało przejść test PCR), to Afrykańczycy się z tego wręcz śmieją. Trochę mi nie dowierzali, jak opowiadałem im o siedzeniu w domu i zamykaniu lasów. Z drugiej strony, o ile my mamy już po dziurki w nosie teorii o „globalnym ociepleniu”, a zwłaszcza o metodach walki z nim, to koleżanki i koledzy z Czarnego Kontynentu naprawdę postrzegają je jako egzystencjalne zagrożenie. Nie mam powodu, by im nie wierzyć.
Bywały też w grupie różnice, które nazwałbym mentalnymi, polegające na odmiennym pochodzeniu i wymuszonej przez to postawie. O ile dla ludzi pochodzących z państw integrujących się z BRICS, wyjazd ten był „po linii rządowej”, o tyle dla tych z „wolnego” świata był on pewnego rodzaju demonstracją niezgody z władzami ich krajów. Można więc z pewną dozą przesady skonstatować, iż spotkali się oportuniści z rewolucjonistami. Problemów to nie powodowało w komunikacji, natomiast dzięki temu mogłem też się dowiedzieć, iż w zasadzie nie mam najgorzej. o ile koleżanki z Gagauzji wracały do kraju z przekonaniem, iż „odsiedzą swoje 48 godzin w Kiszyniowie”, to ja jednak nie przeżyłem tego samego, bo jedyne co mnie przykrego spotkało u mnie w kraju to komentarze nudziarzy z mediów społecznościowych, którzy już chyba sami siebie tylko czytają.
Na marginesach dzieją się ważne rzeczy
Jest jeszcze kilka obserwacji, którymi z Czytelnikami chciałbym się podzielić. Skala tego wydarzenia jest ogromna. Proszę sobie wyobrazić, iż to jakby dziesięciokrotność dużych targów, na których prawdopodobnie Państwo w życiu bywali. Przejście z pawilonu A do H to przynajmniej kilka minut. Nastręczyło to najwidoczniej trochę problemów organizacyjnych, bo choćby przy wystąpieniu prezydenta Putina, w początkowej fazie zostało 2/3 wolnych miejsc (nie działał system wydawania zaproszeń), by potem wpuścić tam na tyle dużo ludzi, iż część siedziała na schodach, chcąc choćby przez chwilę posłuchać wystąpienia. To jednak coś, o co powinni organizatorzy zadbać lepiej, bo Władimir Putin naprawdę w wielu miejscach na świecie jest już ikoną oporu wobec zachodniej dominacji i na tym Rosja mogłaby tylko zyskać.
Z Dmitrijem Babiczem, znanym rosyjskim dziennikarzem
Władze kraju powinny też jak najszybciej zareagować na powstający rozdźwięk, nazwijmy go „etno-klasowym”. Prace porządkowe, w hotelach, obsłudze czy taksówkach, wykonują prawie wyłącznie reprezentanci niesłowiańskich narodów Rosji lub imigranci. To oznacza, iż płace w tych branżach są na tyle niskie, iż nie zapewniają oczekiwanego poziomu życia mieszkańcowi Sankt Petersburga. Rosja to oczywiście państwo wieloetniczne, ale dokładnie tak zaczynały się problemy z asymilacją imigrantów we Francji czy innych krajach Zachodu. To uruchamia proces gettoizacji, a potem rozłam w społeczeństwie. Samo w sobie bywa to niebezpiecznie dla poczucia jedności narodowej, które jest przecież Rosjanom dziś potrzebne, być może jak nigdy wcześniej.
Jednym z dominujących motywów obecnych w niemal każdym miejscu SPIEF była 80. rocznica zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Z bardzo mocno zaznaczonym chińskim akcentem, tak jak podczas wystąpienia Władimira Putina 9 maja, na Placu Czerwonym. Taką wystawę minąłem też ostatniego dnia tuż przy Pałacu Zimowym. Były na niej zdjęcia z różnych operacji Armii Czerwonej. Wyzwalanie takich miast jak: Chersoń, Odessa, Zaporoże, ale i Tallin, Wilno czy Kiszyniów. Polskich akcentów tam jednak zabrakło, czego interpretację pozostawiam na sam koniec Czytelnikom.
Tomasz Jankowski
Myśl Polska, nr 27-28 (6-13.07.2025)