Cła, linie na mapie i inne układanki, czyli dlaczego warto uważnie posłuchać, co mówią Donald Trump i J. D. Vance.
„Ta wojna jest niezwykle okrutna. Pole wściekłej walki, gęsto lecą kule i często jedyne, co te kule zatrzymuje, to ludzkie ciała. Ciała przede wszystkim ludzi młodych, ogromnie wysoki poziom śmiertelności. A to wspaniały kraj, wspaniała ziemia, ziemia uprawna, na którą lecą kule i inne rodzaje pocisków. Szkoda, aby ta ziemia przez cały czas pozbawiona była ochrony. Chcę zatem doprowadzić do tego, aby wszystkie strony usiadły do stołu i żebyśmy się porozumieli”.
Czyje to słowa? Papieża Franciszka, któremu zarzuca się symetryzm, jeżeli nie wręcz „imperialistyczną propagandę”, za które wielokrotnie znajdował się w ogniu krytyki? A może Antonio Guterresa, sekretarza generalnego ONZ, znanego ze swoich wezwań do sprawiedliwego pokoju, którego zeszłoroczne spotkanie z rosyjskim prezydentem naraziło na zarzut przyczyniania się do „moralnego upadku i bankructwa ONZ”? Nie, cytat pochodzi od Donalda Trumpa z końca lutego 2025 roku.
Głębokim smutkiem napawa mnie fakt, iż podobnie empatyczne słowa nie padają z ust polityków, którzy mnie reprezentują. O ile czegoś nie przeoczam, ani premier mojego kraju, Donald Tusk, ani Boris Pistorius, minister obrony Niemiec, w których aktualnie mieszkam, ani Kaja Kallas czy Ursula von der Leyen nic takiego nie powiedzieli. Nie zdobyli się na postawienie ludzkiego wymiaru wojny w Ukrainie w centrum prowadzonej przez siebie polityki. Ani też w centrum komunikacji z obywatelami.
Ich ciała, nasze ciała
EUtopia zachęca jednak, abym zanim zareaguję zdenerwowaniem i polemiką, wziął głęboki oddech i spokojnie posłuchał [1]. Tak się składa, iż w niecały miesiąc po cytowanej wypowiedzi Trumpa zostałem zaproszony do Frankfurtu nad Menem. Miałem wziąć udział w upamiętnieniu osiemdziesiątej rocznicy jednego z tak zwanych marszów śmierci. Obóz koncentracyjny Katzbach znajdował się na terenie tamtejszej fabryki broni Adlerwerke. Jego więźniowie zostali pod sam koniec wojny wyprowadzeni z miasta i mieli dotrzeć do innych obozów. Wśród nich był mój dziadek.
Wizyta we Frankfurcie przypomniała mi, iż ciała, w których grzęzną kule, to nie tylko żołnierze na froncie. To także więźniowie zmuszani do niewolniczej pracy, morzeni głodem, bici, wreszcie zabijani strzałem w potylicę, kiedy już nie dają rady. Może nie w pierwszym roku wojny, niekiedy jeszcze nie w drugim czy trzecim, ale kiedyś niechybnie przychodzi ten moment, kiedy poległych i rannych na froncie ktoś musi zastąpić na zapleczu. Czasem to niewolnicza praca w koloniach, czy dziś raczej w tak zwanym trzecim świecie, czasem ofiary z terenów okupowanych. Takie są prawidła wojny i jej gospodarki – dla samych nazistowskich Niemiec pracowało przymusowo w sumie 20 milionów ludzi!
Co więcej, ciała, w których grzęzną kule, to także ojcowie, matki, siostry czy bracia, partnerzy albo partnerki, dzieci, wnuki czy wnuczki. Bliskim, którzy przeżyją, pozostaje cierpienie. Lęki, niezabliźnione rany, dysfunkcje psychiczne na pokolenia. Powojenne traumy nosimy w sobie praktycznie wszyscy na kontynencie: nie tylko mój ojciec i ja po Katzbach, ale także Tusk, Pistorius, Kallas czy Von der Leyen – każdy na swój sposób.
Dlaczego zatem europejscy politycy tak ochoczo przestawiają nasz kontynent na gospodarkę wojenną, a milczą na te tematy? Czy biorą pod uwagę, iż to być może ich własne lęki, bardziej niż realna perspektywa wojny w skali kontynentu, są motorem ich radykalnego działania? Czy w temacie lęków konsultują się z psychologami, a nie tylko z planującymi wojnę generałami?
Wbrew abstrakcjom
Martwi mnie, iż moi właśni politycy oddają język empatii walkowerem w ręce amerykańskiego prezydenta. Przecież aż się prosi, aby czerpali z jego zasobów, zabiegając o dobro naszego przeoranego wojnami kontynentu.
Moje rozczarowanie kieruję na przykład do Kaji Kallas. Estońska polityczka twierdziła już w 2023 roku, iż celem jej, uprawianej także w moim imieniu, polityki nie jest pokój. „Główne nasze zadanie, to aby już nigdy nie powtórzyło się, co Rosja zrobiła z Ukrainą”. Słuchając jej wypowiedzi na tegorocznej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa próbowałem sobie wyobrazić, co to dokładnie znaczy.
Podczas panelu dotyczącego roli ONZ w multipolarnym świecie Kallas podkreślała konieczność respektowania suwerenności i integralności terytorialnej państw. To przecież filary prawa międzynarodowego. Opiera się na nich globalny porządek świata po 1945 roku.
Mamy dobre instrumenty prawne, mówiła Kallas, i przejrzyste zasady współżycia między narodami, ale brakuje nam środków ich egzekucji. Bo gdy ktoś je naruszy, jak Rosja w Ukrainie, praktycznie nie wiadomo, co zrobić. Tymczasem nie może być zgody na to, aby kobiety i dzieci ginęły od bomb w swoich własnych domach. Nie wolno ich porównywać z Rosjanami, którzy umierają tylko jako żołnierze-agresorzy. Co więcej, atak Rosji na Ukrainę jest zagrożeniem egzystencjalnym dla całej Europy, a wiadomo, iż pod okupacją nie żyłoby się dobrze. Ergo, trzeba się zbroić i walczyć.
Problem polega na tym, iż dziś naprzeciw tym nieco abstrakcyjnym wywodom z poziomu uprzywilejowanej prawniczki, której ciało nie jest narażone na kule ani choćby nie żyje pod żadną okupacją, stoi ekipa Trumpa, który mówi zupełnie innym językiem. Językiem, który wbrew pozorom przemawia do wyobraźni i jest bliski wielu ludziom także w Europie.
Wytykanie braków
Kiedy Trump twierdzi, iż granica między Kanadą a USA jest tylko linią na mapie, obruszenie jest zrozumiałe. Ale jednocześnie, czy nam, obywatelom Europy, czegoś to nie przypomina? No bo jak została wytyczona granica między Ukrainą a Rosją? Między Polską a Ukrainą? Między Polską a Niemcami?… Czy aby nie właśnie przez rysowanie linii na mapie, na mocy układanek w gronie elit, dyktatorów i aparatczyków arogancko unoszących się ponad głowami mieszkańców? Czy Tusk, Pistorius, Kallas i Von der Leyen, odwołując się do nienaruszalności porządku geopolitycznego po 1945 roku, o tym zapominają? Czy to jest stan, za którego utrzymanie mielibyśmy umierać w kolejnej europejskiej wojnie? O tym, jak sądzę, mówił J. D. Vance w Monachium zastanawiając się, czego dokładnie chcemy bronić szykując się na wojnę. Jaka jest pozytywna wizja naszego świata, pytał, która motywuje wysiłki w imię bezpieczeństwa? Kto i gdzie sformułował taką wizję?
Podobne pytania zadaje sobie wielu obywateli Europy, twierdził Vance. I formułują opinie niekiedy budzące dyskomfort rządzących. Tymczasem nie ma co liczyć na bezpieczeństwo, jeżeli władza wygłusza niewygodne przekonania własnych obywateli. W demokracji liczą się ich potrzeby, a nie choćby najszacowniejsze instytucje czy kodeksy.
Szczerze mówiąc, ogromnie wstydzę się, iż to polityk taki jak J. D. Vance musi nam o tym przypominać. Odczuwałem ten wstyd szczególnie mocno, kiedy z ripostą wystąpił Boris Pistorius. Nie usłyszałem w jego przemówieniu gotowości do refleksji czy choćby do wsłuchania się, choćby jeżeli nie w słowa Vance-a, to własnych obywateli. Pistorius zaczął od obrażania się. Vance uwłacza niemieckiej demokracji i nie można tego tolerować, stwierdził.
Padło wiele podniosłych słów o jakości systemu państwa, w którym minister właśnie prowadził kampanię wyborczą. Przykładem tej jakości miałoby być, iż na konferencje prasowe niemieckiego rządu dopuszczani są przedstawiciele mediów, które, jak się wyraził, szerzą rosyjską propagandę. Nie sprecyzował, które ma na myśli. Nie wspomniał również, iż wiele posądzanych o to mediów jest w Niemczech zakazanych i obywatele tego kraju nie mogą legalnie z nich korzystać.
Pożegnać układankę
Warto wyjść poza mieszankę fascynacji i przerażenia, jaką darzy Trumpa &Co. spora część europejskiej klasy politycznej oraz mediów. I zwrócić uwagę, iż wizja lepszego świata, jakikolwiek postęp, musi zmierzyć się z problemami, na których Waszyngton buduje aktualnie swój język polityczny.
Do tego właśnie zachęca EUtopia. Na przykład, aby przestać uciekać w ultrakonserwatywny technokratyzm i zasłaniać się zmurszałymi normami prawa międzynarodowego. Aby też zauważyć, iż marnujemy czas w okopach świętej trójcy, podczas gdy Trump i jego ekipa kradną nam język głębokiej zmiany. Zmiany, której pilnie potrzebują mieszkańcy naszego kontynentu i świata.
Trump jakby podstawiał nam pod nos lustro. Co w nim widać? Na przykład, iż od 1945 roku de facto zaaranżowaliśmy się ze światem neo-autokratycznej układanki. Tymczasem rzesze ludzi w Europie i poza nią żyją dziś w poczuciu, iż nie jest im z tym dobrze. Coraz mniej ufają tak urządzonemu światu i jak pokazują liczne sondaże, w razie zagrożenia raczej uciekną, niż będą chcieli walczyć. Miliardy wydane na zbrojenia pójdą w błoto, bo mało kto będzie chciał z tej broni korzystać.
Jeszcze o samooszukiwaniu się
Widoczna w lustrze układanka to także świadomość, iż przez ostatnie dekady oszukiwaliśmy się nie tylko co do polityki tak zwanych wielkich mocarstw i ich spadkobierców, ale też przecież naszej własnej, jako beneficjentów tego neo-autokratyzmu. Bo kiedy rzecz dotyczyła Azji południowo-wschodniej (Korea, Wietnam, Laos etc.), Bliskiego Wschodu (Iran, Irak, Syria, Palestyna etc.) czy Ameryki Łacińskiej, rzekomo nie podważaliśmy „demokratycznych wartości”. Chętnie atestowaliśmy je sobie nawzajem, popełniając straszliwe zbrodnie.
Amerykański prezydent po prostu kontynuuje tę politykę. Tym razem jednak także w odniesieniu do nas, Europejczyków. I niekiedy mówi o tym bez ogródek. Bo czy nam się to podoba czy nie, Kanada i Grenlandia to przykłady reliktów europejskiego kolonializmu, na które po prostu zamknęliśmy oczy.
Czyż dzisiejsza Kanada nie jest pochodną imperialnych wojen Francji, Wielkiej Brytanii i USA oraz szemranych biznesów wyniszczających zasoby ludzkie i przyrodę, w tym handlu ziemią i ludźmi na gigantyczną skalę (Kompania Hudsońska, Luizjana, Alaska etc.)? Że o graniczącym z ludobójstwem traktowaniu tak zwanych pierwszych narodów nie wspomnę. A Dania? Ten niby cichy, postępowy kraj w ciągu ostatniego stulecia z bólem rozstał się z Islandią i Wyspami Owczymi, ale kurczowo trzyma się Grenlandii, gdzie jeszcze całkiem niedawno władza przymusowo sterylizowała Innuitki.
Progresywna sprawczość
W tym świetle istniejące także w sercu tak zwanego Zachodu granice, systemy polityczne i gospodarcze mają wątpliwą legitymację społeczną – jeżeli w ogóle. Nasz współczesny świat to przede wszystkim produkt krwawych dwóch i pół stuleci, które kosztowały życie setki milionów istnień ludzkich, hektolitry krwi i niezliczone połamane życiorysy. Czy to dziedzictwo jest warte gwarancji bezpieczeństwa? Myślę, iż potrzebujemy czegoś innego: EUtopia zachęca, aby podjąć wysiłek i zacząć wreszcie rozmawiać o kompletnie nowym kształcie świata.
Lustro Trumpa to zatem szansa, aby przepracować zaniedbania. Wprowadzając cła i zaostrzając politykę emigracyjną, amerykański prezydent próbuje właśnie utrudnić mobilność ludzi i towarów. Chyba iż powstanie jeden, wspólny obszar polityczno-gospodarczy (włączenie Kanady i Grenlandii do USA). Owszem, można święcie się na to oburzać. Ale można też zauważyć, iż panamerykańska wspólnota była marzeniem praktycznie wszystkich ruchów antykolonialnych od dalekiej północy do głębokiego południa kontynentu. Waszyngton wykorzystuje tragiczną klęskę tych marzeń. Klęskę, do której walnie przyczyniła się europejska obstrukcja.
Protekcjonizm Trumpa postrzegam zatem jako następujący przekaz: surowce i dobra konsumpcyjne nie powinny swobodnie przemieszczać się między krajami, kiedy ludzie nie mogą tego robić. W perspektywie EUtopii to kolejne skradzione marzenie. Bo lepszy świat to przecież mobilność ludzi co najmniej w takim samym zakresie, jak produktów globalnej ekonomii.
Idąc tym tropem, można odzyskać własną progresywną sprawczość: gdyby cały świat przyłączył się do USA, nie byłoby ceł ani granic, mielibyśmy jeden system podatkowy, jedną służbę zdrowia i nieograniczone zasoby naturalne. Nie groziłaby nam też żadna wojna. A najbliższych wyborów na prezydenta Stanów Zjednoczonych Świata prawdopodobnie nie wygrałby już Donald Trump.
Między meksykańskimi Utopías a EUtopią
Wbrew pozorom progresywna polityka z podobnym rozmachem jest możliwa. Na początku tego roku spędziłem trzy tygodnie w Meksyku. Realizowałem projekty w zakresie EUtopii, ale także przyglądałem się praktyce politycznej Claudii Sheinbaum, prezydent Meksyku, oraz Clary Brugady, stojącej na czele Miasta Meksyk dawnej burmistrzyni Itzapalapa, jednej z trudniejszych dzielnic miasta.
Polityka Meksyku wobec Trumpa to oczywiście temat na inną okazję. Ogromnie zaimponowała mi jednak reakcja Sheinbaum na pierwszą zapowiedź wprowadzenia ceł na samochody importowane z Meksyku do USA. Czy pani prezydent odgrażała się wojną celną? Obrażała się? Nie. W pierwszym odruchu zaprosiła na spotkanie szefów światowych koncernów motoryzacyjnych. Zaproponowała, aby wspólnie poszukać kompromisu, który byłby w interesie wszystkich zainteresowanych. Odpowiadając na ponurą dystopię samowystarczalnego państwa, którą próbuje uwodzić Trump, przekaz meksykańskiej prezydent jest bliski EUtopii: budujmy więzi i sięgajmy do zasobów mądrości zbiorowej.
Clara Brugada należy do tej samej partii, co Sheinbaum. Niezależnie od turbulentnej sytuacji globalnej, kontynuuje swoją spektakularną politykę społeczną. Jej głównym celem jest poprawa jakości życia codziennego mieszkańców. Flagowym projektem Brugady jeszcze z czasów Itzapalapy są tak zwane Utopías.
Utopías to dziś 16 stworzonych od zera zintegrowanych centrów obywatelskich. Kiedy człowiekowi coś dolega, z czymś sobie nie radzi w życiu lub po prostu chciałby dobrze spędzić czas, może się wybrać do jednej z Utopías. Kobiety znajdą tam na przykład specjalną ofertę dla siebie. Nie tylko bez problemu skorzystają z porady lekarza czy psychologa, ale też oddadzą pod dobrą opiekę dzieci lub osoby starsze, a same skorzystają z zajęć sportowych, edukacyjnych czy choćby spa.
Głęboko partycypacyjny charakter Utopías widać na przykładzie warsztatów z… gotowania. Każdy może wziąć w nich udział i nauczyć się gotować w sposób bardziej zrównoważony, zdrowszy i smaczniejszy. Aby pozostać jak najbliższej własnej codzienności, trzeba przynieść swoje składniki. Ekspert lub ekspertka żywieniowa prowadzi zajęcia, a przygotowane potrawy zabieramy ze sobą. W ten sposób domownicy odkrywają nowe, jednocześnie pozostając na gruncie tego, co znane. A następnym razem można omówić efekty i dopasować kolejne kroki.
Na poziomie mikro przekaz polityki Clary Brugady idzie zatem w parze z Sheinbaum. Pokazuje, iż autarkia jest mrzonką, a dobre państwo to takie, które pomaga budować więzi społeczne i ceni ich wartość.
Co do mnie, jestem pod ogromnym wrażeniem. I chciałbym, aby europejscy politycy okazywali podobny szacunek nam, obywatelom. Aby wystrzegali się aroganckiego przekonania, iż wiedzą lepiej i przyzwyczaili się korzystać z zasobów mądrości zbiorowej. Swoje cele i działania określali w stałej łączności z nami, obywatelami, zarówno w lokalnej, jak i w globalnej skali.
Pyskówki znane i nieznane
Trump mówił o ciałach i kulach kilkanaście minut przed wybuchem sławnej pyskówki z prezydentem Zełenskim. Trudno się nią nie bulwersować. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do świadkowania tego typu rozmowom na wysokim szczeblu. Ale jeszcze raz: lustro. Kto z nas nie używał podobnego tonu wobec własnych rodziców, dzieci, kolegów czy koleżanek? A jak niby wyglądały rozmowy na przykład w Wersalu w 1919 roku, kiedy potwierdzona została niepodległość Polski, ale Ukrainy już nie? Wycofanie uznania rządu polskiego na uchodźstwie w lipcu 1945? Tylko tam nie było kamer.
A czy ktoś w ogóle rozmawiał z milionami ludzi z Ukrainy i Rosji wysyłanymi na wojnę lub cierpiącymi z jej powodu, bo niewielka grupa starszych funkcyjnych panów – prezydentów, premierów i oligarchów – oraz kilku funkcyjnych pań uznała, iż woli wojnę, zamiast rozmów do upadłego? To jest dla mnie prawdziwie bulwersujące. Bo choćby najbardziej impertynencka rozmowa lepsza jest od zabijania.
Przypomnę, co pisałem wiosną 2022 roku na łamach „Rzeczpospolitej”: Nie ma wojny sprawiedliwej. Wojna nie jest narzędziem rozwiązywania czegokolwiek. To świadectwo bankructwa elit politycznych, które nie potrafią lub czasem nie bardzo chcą utrzymać pokój. Zanim więc wyślą nas na wojnę, niech przyjmą odpowiedzialność za swoje fiasko i najpierw sami pójdą walczyć.
W duchu EUtopii zachęcam, aby nie oddawać walkowerem politycznego języka marzeń. Proponuję nawet, okażmy amerykańskiemu prezydentowi odrobinę wdzięczności – jak się wydaje, jest na to czuły. Kiedy doceniony będzie się pławił w swoim szczęściu, wykorzystamy czas na stworzenie warunków dla świata jako dobrego miejsca i wcielmy je w życie.
[1] Obszerne dossier EUtopii znajduje się na stronie redakcji polskiej Deutsche Welle World (https://www.dw.com/pl/eutopia/t-69498066).