Wielki Plan, czyli kto tu kogo wybiera

niepoprawni.pl 5 godzin temu

Zbliżają się wybory prezydenckie, a ja – skromny obywatel z pilotem w jednej ręce i herbatą z cytryną w drugiej – próbuję zrozumieć, o co adekwatnie chodzi. Bo wygląda na to, iż stawką jest nie tylko to, kto będzie się uśmiechał z Pałacu Prezydenckiego, ale też, kto będzie trzymał globus.

Zaczęło się niewinnie. W sieci pojawiły się spoty Akcji Demokracja – trochę jak reklamy pasty do zębów, tylko zamiast białego uśmiechu mamy moralne pouczenia i atmosferę szkolnej wywiadówki. A potem ktoś pogrzebał głębiej i okazało się, iż za tą całą Akcją stoją tacy gracze, iż James Bond by się pogubił. Fundacje klimatyczne z Niemiec, Norwegowie z grantami, jakaś austriacka firma, która zna wszystkich od Sorosa po Strażników Galaktyki.

Najzabawniejsze (jeśli ktoś lubi czarny humor) jest to, iż nikt nie wie dokładnie, kto to finansuje. Pieniądze lecą przez PayPale, Facebooki i jakieś takie inne, i w rezultacie wychodzi na to, iż za zbiórkę darowizn odpowiada firma, która nie zbiera, tylko ukrywa.

W normalnym kraju byłby to świetny scenariusz na serial – „House of NGO”, odcinek pierwszy: Znikające miliony i tajemniczy darczyńca z Brukseli. Ale u nas to po prostu kampania wyborcza.

W międzyczasie odbył się w Poznaniu event o nazwie „Impact 25”, czyli coś między kongresem przyszłości a klasowym zjazdem absolwentów. Wpadł choćby Barack Obama, co prawda bez Michelle, więc trochę się zawiodłem. Do tego Francis Fukuyama (ten od „końca historii”, który ewidentnie pomylił rozdziały) i stary, dobry John Kerry, który z taką empatią mówił o problemach Putina, iż aż miałem ochotę wysłać mu bułki i ciepły koc.

Na scenie wystąpili też nasi krajowi mędrcy – celebryci, byli premierzy i politycy, którzy mówią mniej więcej to samo od 20 lat, tylko teraz z nową grafiką w tle. Całość wyglądała trochę jak wesele bez młodej pary – niby się coś dzieje, ale nie bardzo wiadomo, po co.

I teraz ktoś mi powie: „No i co z tego?” A no to, iż coraz trudniej stwierdzić, kto naprawdę bierze udział w wyborach – my, jako naród, czy jakaś międzynarodowa orkiestra, która gra swoją melodię, a my tylko podrygujemy w rytm.

Więc gdy pójdziemy głosować – zastanówmy się chwilę, kto naprawdę chce, żebyśmy postawili krzyżyk tu, a nie tam. I czy na pewno głosujemy sami z siebie, czy ktoś już wcześniej kliknął za nas „Lubię to”.

Bo może to nie są już wybory prezydenckie. Może to tylko casting do kolejnego sezonu „Geopolityki z ukrytej kamery”.

Idź do oryginalnego materiału