„Cywilizację Polską” jako reanimację cywilizacji łacińskiej, czyli żydowskiej – odrzucamy !

wiernipolsce1.wordpress.com 5 dni temu

.

Oto, do czego doprowadziła nas cywilizacja łacińska osadzona w kulturze żydowskiej,

.

.

bo przecież podstawą cywilizacji łacińskiej była religia chrześcijańska, czyli reformowany dla żydów przez Jezusa judaizm. Warto się nad tym zastanowić przy okazji minionego 21 marca słowiańskiego święta Jarych Godów, wymazanego z naszej słowiańskiej tradycji i kultury przez chrześcijańską Rzymską Kurię. (Tytuł pochodzi od redakcji WPS.) – D.Kosiur

__________

tekst za: https://zbigniew1108.neon24.net/post/180473,kolega-krzysztof-od-dawna-przedstawia-swoja-wizje-polskiej-metody-zycia-zbiorowego

autor: Zbigniew Jacniacki

Kolega Krzysztof J.Wojtas od dawna przedstawia swoją wizję polskiej metody życia zbiorowego – nazywa ją „Cywilizacją Polską”.

Swoje zdanie zostawiłem w komentarzach, ale coś mnie gryzło, więc postanowiłem pójść dalej i zastanowić się, dlaczego jego refleksje nie budzą we mnie entuzjazmu. Dlaczego Cywilizacja Polska nie zdobywa serc? Pamiętam, jak kilka lat temu – na łamach Neonu24, a może jeszcze Nowego Ekranu – zetknąłem się z tą ideą. Oceniłem wtedy, iż to próba reanimacji cywilizacji łacińskiej, tej ahistorycznej fikcji Feliksa Konecznego, która brzmi ładnie, ale trąci katolicką apologetyką. Skoro tak ostro nazwałem ją „fikcją”, to może czas rzucić na stół moją własną fantazję o polskiej metodzie życia zbiorowego. Czy jest jakoś bardzo inna niż to, co mają Czesi, Niemcy, Rosjanie czy Anglicy?
Myślę, iż narody różnią się między sobą – to jasne. Ale czy te różnice warto windować do rangi zupełnie odmiennych metod życia zbiorowego? Intuicyjnie czuję, iż to przesada – iż więcej nas łączy, niż dzieli. Ciekawi mnie, jak ocenicie moją historiozoficzną fantazję. Czy wystarczy do rozpoznania rodaka w międzynarodowym tłumie na lotnisku? Czy to tylko kolejna bajka, czy może coś, co chwyta Polaka za serce tam, gdzie Cywilizacja Polska zostaje na papierze?

Polska metoda życia zbiorowego: wolność, wspólnota i korzenie bez watykańskiego gangu.

Polskość to coś starszego niż katedry i chrzcielnice narzucone przez elity – to duch wolności, wspólnoty i szacunku do ziemi, który płonie w nas od wieków. To sposób, w jaki żyjemy razem, wbrew „watykańskiemu gangowi” i jezusowemu marketingowi, które przez stulecia próbowały ujarzmić wolną duszę Polaków. Od wolnych rolników X wieku po młodych buntowników przeglądającychw 2025 roku X Elona Maska, polska metoda życia zbiorowego to historia języka, humoru i więzi, które przetrwały mimo elit kręcących dynastyczne lody pod szyldem chrześcijaństwa. Oto, jak wygląda polskość, moim zdaniem, bez watykańskiej szaty łacińskości – szczera, zadziorna i pełna życia.

Wolni rolnicy, nie chłopi pańszczyźniani

Zacznijmy od korzeni. W X wieku, gdy Mieszko I i jego drużyna dworskich gangsterów wprowadzali chrzest Polski – choć nie ma na to bezpośrednich dowodów – nie było „chłopów”. Byli wolni rolnicy, żyjący w plemiennych osadach nad Wisłą. Uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta, a decyzje podejmowali na wiecach, gdzie każdy głos się liczył. Ich życie toczyło się w rytmie natury: Kupała, Dziady, szacunek dla lasów i rzek. Nie było panów, biskupów ani dziesięciny – była wspólnota równych, gdzie wolność była w sercu.
Nie mamy kronik, które jasno pokazują, iż takie wydarzenie jak chrzest Polski miało miejsce – to rekonstrukcja historyków na podstawie późniejszych relacji, jak Thietmar czy Gall Anonim. Nie wiemy, czy lud został zapytany, czy chcą zamienić Peruna, Światowida, Roda na krzyż z przybitym człowiekiem. To raczej elita Mieszka – zbrojna drużyna i doradcy – pchnęła ten proces, wchodząc w układ z Czechami i cesarstwem Ottona I. Nie było „Niemiec”, których nasi przodkowie musieliby się bać, jak czasem usprawiedliwia się tę politykę, przywołując w naszej świadomości obraz III Rzeszy. Za Odrą żyły słowiańskie plemiona – Obodrzyce, Łużyczanie – sterowane przez frankijsko-saskie elity, ale nie tworzyły one jednolitej potęgi militarnej. Celem chrzestu była bardziej władza i wpływy niż obrona przed wielkim wrogiem. Dla wolnych rolników oznaczał jednak początek końca wolności – z czasem, między XII a XVI wiekiem, ci ludzie stali się chłopami pańszczyźnianymi, harującymi na folwarkach szlachty i Kościoła. Proces zniewolenia był powolny, ale bezlitosny – a chrześcijaństwo, narzucone z góry, odegrało w nim kluczową rolę.

Watykański gang i jezusowy marketing

Chrześcijaństwo nie było wspólnotą otwartych serc – to była mafia gangsterów kręcących dynastyczne lody pod szyldem Jezusa. Mieszko, Jagiełło, biskupi – oni nie szerzyli wiary z miłości, tylko wzmacniali swoją władzę. Kościół dostawał ziemie, złoto, dziesięcinę, a w zamian dawał elitom boskie namaszczenie: „król z woli Boga”, nie z wyboru ludu. Wolni rolnicy, którzy kiedyś żyli bez hierarchii, musieli klękać przed nowym porządkiem – książę, pan, pleban.
Marketing chrześcijaństwa to był czysty majstersztyk. W X wieku katedry w Gnieźnie czy Poznaniu robiły na ludziach wrażenie jak dzisiejsze wieżowce. Później dorzucono relikwie, odpusty, złote kielichy – błyskotki, które miały przekonać, iż Watykan to boski pośrednik. W średniowieczu i renesansie Watykan tonął w przepychu – pałace, freski, tiary – podczas gdy polscy rolnicy, już jako chłopi, z trudem wiązali koniec z końcem. W XVII wieku Jasna Góra zaczęła być miejscem kultu, ale dopiero w XIX wieku, dzięki Mickiewiczowi i Sienkiewiczowi, stała się symbolem masowego pielgrzymowania. „Potop” Sienkiewicza, z oblężeniem klasztoru, i mesjanistyczne wizje Mickiewicza zrobiły z Jasnej Góry ikonę polskości – ale też narzędzie Kościoła do przyciągania tłumów i ich datków. W XX wieku, z pomocą propagandy, radia i telewizji, Kościół wcisnął narrację, iż Polska to Kościół – msze za ojczyznę, pielgrzymki Jana Pawła II, „My chcemy Boga”. Dla wielu to była walka z komuną, ale dla elit – sposób na sterowanie tłumami.
Ten „jezusowy marketing” otumaniał – sprzedawał emocje, straszył piekłem, obiecywał raj. Lud, który kiedyś czcił naturę i żył w równości, miał uwierzyć, iż posłuszeństwo wobec pana i księdza to boski plan. Ale Polacy nigdy nie byli ślepi – brali z wiary, co chcieli, mieszając ją ze swoim przedchrześcijańskim duchem: opłatek, kolędy, kapliczki. To nie Watykan wymyślił, tylko lud przerobił chrześcijaństwo na swój sposób.

Bogini Łada i manipulacje kleru

Zanim Jasna Góra stała się twierdzą paulinów, krążyły opowieści, iż była miejscem kultu bogini Łady – słowiańskiej opiekunki miłości, płodności i harmonii, czczonej w światopoglądzie przedchrześcijańskim. Łada, znana z mitologii słowiańskiej, była bliska kobietom, które składały jej dary w gajach i przy źródłach, prosząc o szczęście w rodzinie i obfitość plonów. Choć źródła o Ładzie są skąpe – chrześcijaństwo zatarło wiele śladów – wzmianki w kronikach, jak u Długosza, i ludowe pieśni sugerują, iż jej kult był żywy nad Wisłą. Jasna Góra, ze swoim wzniesieniem i bliskością rzek, mogła być jednym z takich świętych miejsc – przestrzeń kobiet, wspólnoty i natury, wolna od hierarchii.
Kler katolicki, przejmując takie miejsca, działał sprytnie. Nie niszczył ich doszczętnie – to byłoby za trudne, bo lud trwał przy swoich tradycjach. Zamiast tego zawłaszczał święte gaje, źródła i wzgórza, stawiając na nich krzyże i kościoły. Jasna Góra, jako możliwe miejsce kultu Łady, została przejęta przez paulinów w XIV wieku, a dawne obrzędy zastąpiono czcią dla Matki Boskiej z dalekiej obcej krainy.. To nie był przypadek – chrześcijaństwo wchłaniało przedchrześcijańskie kulty, przerabiając boginie na święte, a święta na msze. Łada, symbol kobiecej siły i miłości, została zepchnięta w cień, a jej miejsce zajęła ikona Częstochowska.
Najgorsza była manipulacja językiem. Słowo „Łada” – piękne, związane z harmonią i macierzyństwem – kler obrócił w błoto. Czcicielki Łady, wolne kobiety, które prowadziły obrzędy i dbały o wspólnotę, zaczęto nazywać „ladacznicami”. To nie przypadek, iż „ladacznica” dziś oznacza kobietę rozwiązłą – to efekt celowej kampanii Kościoła, który chciał zdyskredytować przedchrześcijańskie kapłanki i ich autorytet. W średniowiecznych kazaniach i kronikach światopogląd przedchrześcijański przedstawiano jako grzech i chaos, a kobiety związane z dawnymi kultami – jako niemoralne. Tak Łada, bogini miłości, stała się symbolem wstydu, a jej wyznawczynie – obiektem pogardy. To klasyczny chwyt: odbierz ludziom ich świętości, przerób je na coś plugawego, a potem sprzedaj swoją wersję „prawdy”. Kler robił to po mistrzowsku, zamieniając przedchrześcijańską duchowość w coś, czego należało się wstydzić.
Ta manipulacja miała długie skutki. Jeszcze w XIX wieku, gdy Mickiewicz i Sienkiewicz budowali mit Jasnej Góry, nikt nie wspominał o Ładzie – jej ślad zatarł się pod warstwą katolickiej narracji. Ale młodzi Polacy dziś, grzebiąc w historii, odkrywają te nici – na X krążą posty o Ładzie jako symbolu kobiecej siły, a festiwale słowiańskie przywracają jej imię do łask. To akt odzyskiwania – nie tylko bogini, ale i godności tych, które kler zepchnął na margines.

Katolicyzm i brak jedności – od rozbicia do Łokietka

Katolicyzm, choć sprzedawany jako spoiwo narodu, nie scementował politycznie plemion piastowskiej Polski. Chrzest Mieszka miał wzmocnić państwo, ale po jego śmierci i rządach Bolesława Chrobrego Polska pogrążyła się w chaosie. Także rozbicie dzielnicowe, które zaczęło się w XII wieku po śmierci Bolesława Krzywoustego, pokazało, iż chrześcijaństwo nie było magicznym klejem. Piastowskie księstwa – Śląsk, Mazowsze, Wielkopolska – walczyły między sobą, a Kościół, choć bogaty w ziemie i wpływy, często dbał o własne interesy, popierając tego księcia, który dawał więcej przywilejów. Katolicyzm nie stworzył jedności – plemiona, które kiedyś łączył wiec, teraz dzieliły dynastyczne spory i ambicje biskupów.
Impuls do centralizacji przyszedł dopiero w XIII i XIV wieku, za sprawą Władysława Łokietka i biskupa Jakuba Świnki, przy wsparciu Watykanu. Łokietek, walcząc o zjednoczenie Polski, potrzebował Kościoła – nie z pobożności, a z pragmatyzmu. Świnka, arcybiskup gnieźnieński, był jego kluczowym sojusznikiem, organizując synody i budując narrację o „Koronie Królestwa Polskiego” jako boskim projekcie. Watykan, widząc szansę na większe wpływy, poparł Łokietka, co zaowocowało koronacją w 1320 roku – pierwszą od rozbicia dzielnicowego. To był przełom, ale nie bez ceny: Kościół zyskał jeszcze więcej ziemi i władzy, a centralizacja umocniła hierarchię kosztem dawnej wolności.
Ukoronowaniem tego procesu był Kazimierz, zwany Wielkim, koronowany w 1333 roku. Katolickie elity wychwalały go jako budowniczego Polski – za reformy, prawo, rozwój miast. Ale jak można nazywać „wielkim” człowieka, który był rozpustnikiem? Kroniki, w tym Długosza, wspominają o jego licznych romansach i nieślubnych dzieciach, co choćby w średniowieczu budziło zgorszenie. Kościół jednak przymykał oko – bo Kazimierz był użyteczny. Dawał przywileje, budował kościoły, wspierał Watykan. Jego „wielkość” to w dużej mierze propaganda katolickich elit, które potrzebowały symbolu jedności, a nie świętego. To pokazuje hipokryzję: kler gloryfikował królów, którzy służyli ich interesom, bez względu na moralność. Prawdziwa polskość – wolność i wspólnota – została przyćmiona przez dynastyczne gry i watykańskie błyskotki.

Choroba i zdrowienie

Chrześcijaństwo, narzucone wolnym rolnikom, a później chłopom, było chorobą – gasiło wolną myśl, cementowało hierarchię, otumaniało błyskotkami. Od katedr po Jasną Górę, którą w XIX wieku Mickiewicz i Sienkiewicz wynieśli na ołtarze polskości, Kościół budował mit, iż bez krzyża nie ma narodu. W XX wieku, dzięki masowym mszom, katechezie w szkołach i medialnej pompie, ten mit się ugruntował. Ale skandale – pedofilia, przenoszenie rozpustnych księży na inne parafie zamiast do więzienia, limuzyny biskupów, układy z politykami za zwolnienie z ceł na importowane samochody pod pretekstem kultu religijnego – pokazały, iż to nie świętość, tylko interes. Ludzie widzą rozdźwięk: kazania o skromności kontra wille kleru i luksusowe auta, hasła o sprawiedliwości kontra tuszowanie afer i ochrona przestępców w sutannach.
Polacy, zwłaszcza młodzi, zdrowieją – i to jest rewolucja. W 2025 roku tylko 27% ludzi w wieku 18–24 lata chodzi regularnie na msze (CBOS, 2024). Młodzi odrzucają watykański gang, bo widzą, iż polskość to nie krzyż. Na X krążą posty o powrocie do światopoglądu przedchrześcijańskiego, a festiwale jak „Słowiańska Dusza” czy „Rękawka” przyciągają tłumy – nie po to, by czcić Ładę czy Peruna, ale by odkryć, kim byliśmy przed elitami, które narzuciły hierarchię. To świadomość, iż polskość to wolność, nie klękanie przed „gangsterami” w sutannach. Młodzi na Marszu Niepodległości, idąc z flagami i okrzykami, przypominają o tej wolności – osobistej i narodowej – która nie potrzebuje kościelnego błogosławieństwa, by żyć w sercach, choć niektórzy organizatorzy próbują wmawiać, iż „tylko pod krzyżem, pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem”. Lud jednak wie swoje – polskość to coś więcej niż slogany z ambony.

Polska metoda życia zbiorowego – bez watykanskiej szaty

To, co nazywamy polską metodą życia zbiorowego, istniało przed chrztem i istnieje dziś – bez watykańskich błyskotek. Oto jej filary, wolne od jezusowego marketingu:

Wspólnota równych: Wolni rolnicy X wieku żyli w osadach, gdzie wiec dawał głos każdemu. Nie było bossów, była zgoda. Dziś młodzi Polacy odbudowują ten klimat – na demonstracjach, w grupach na WhatsAppie, na imprezach bez zadęcia. Weźmy Marsz Niepodległości – symbol tęsknoty za wolnością osobistą i narodową. Co roku tysiące ludzi maszerują, by przypomnieć o walce przodków, o duchu, który nie daje się złamać. To energia wspólnoty, która nie potrzebuje dyrygenta, by czuć jedność.

Zadziorność i wolność: Polacy mają w sobie iskrę – od buntów przeciw panom po „Solidarność” i dzisiejsze manifestacje. To nie krzyż nas tego nauczył, tylko życie na ziemi, gdzie zbyt często ktoś chciał nas ujarzmić. Młodzi na X piszą: „Polak nie klęka, Polak wstaje” – i to jest polskość w czystej formie.

Język i humor: Polski język to nasz skarb – od sag rodowych po żarty o Januszach i rapowe kawałki. Śmiejemy się z siebie, z życia, z absurdów – i to nas spaja. Nie trzeba mszału, żeby czuć polską duszę.

Natura i korzenie: Przed tzw.chrztem czciliśmy lasy, rzeki, cykle roku – Ładę, Peruna, święte gaje. Dziś młodzi wracają do tego: akcje ekologiczne, festiwale słowiańskie, szacunek do ziemi. W 2024 roku inicjatywy typu „Sadź drzewo” przyciągnęły tysiące – to polskość bliższa naturze niż kościelne procesje.

Refleksja końcowa: polskość czy lechickość?

Polskość, jak ją tu opisuję, jest wolna od watykańskiego gangu – to wspólnota, zadziorność, język, natura. Ale czy „polskość” to adekwatne słowo? Może lepiej użyć „lechickości”, by uniknąć skojarzeń z ramami narzuconymi przez chrzest, Łokietka czy „wielkich” królów gloryfikowanych przez Kościół? „Polskość” niesie bagaż – koron, katedr, elit, które przejęły wolność rolników i czcicieli Łady. „Lechickość” brzmi jak powrót do korzeni: do wieców, do harmonii z ziemią, do równości, której nie zdołały zniszczyć ani miecz, ani tiara.
Z drugiej strony, „polskość” żyje – w okrzykach na Marszu Niepodległości, w rapie, w żartach na X. To słowo, które młodzi wciąż wypełniają swoim buntem i humorem, oczyszczając je z watykańskiej szaty. „Lechickość” może brzmieć jak piękna przeszłość – ale czy oddaje dzisiejszą walkę o wolność? Oba słowa mają moc, ale „polskość” jest bliższa sercu – bo to my, tu i teraz, nadajemy jej sens.

Niech więc będzie polskość – zadziorna, wolna, bez łacińskich gangsterów i kazań, ale z duchem Łady i wieców w tle.

_____________

Mój komentarz:

Powiem tak: miód na moje serce

Europa pod żydo-katolickim Rzymem (pod Rzymską Kurią) to dzisiejsza UE, która nie tylko jest przez Watykan w pełni aprobowana, ale i przezeń do spółki z syjonistyczną, światową, finansjerą współtworzona.
Co ciekawe, te tzw. chrzty narodów to takie samo kłamstwo jak wszystkie referenda akcesyjne do UE.

Kazimierz Wielki – dlaczego „Wielki” ? Ano dlatego „Wielki”, iż zezwolił na osiedlanie się żydów na naszych ziemiach i rozszerzył Statut kaliski na wszystkie polskie ziemie.

Mam tylko wątpliwość co do „młodzieżowej manifestacji polskości na Marszach Niepodległości”. Otóż obawiam się, iż gdybyś tej młodzieży odczytał właśnie ten swój tekst, znakomita jej większość odwróciłaby się do Ciebie plecami. Młodzież może nie darzy sympatią watykańskiej hierarchii i nie chadza co niedziela do owczarni na seanse uduchowiania, jednak wdrukowano jej skutecznie mitologię żydowskiego chrześcijaństwa i katolicyzmu, która na różne sposoby jest podtrzymywana przez całą naszą kulturę i oświatę. A tzw. episkopat, czyli odnoga watykańskiej mafii utrzymywana jest ze ściąganych podatków od wierzących i niewierzących przez agendy syjonistycznego, państwowego, reżimu IIIRP/Polin – bo i watykańska mafia i syjonistyczny reżim funkcjonują w symbiozie.

Ale i syjonistyczny reżim IIIRP/Polin należy potraktować tak samo.

D.Kosiur

Idź do oryginalnego materiału