Kampania prezydencka wchodzi w decydującą fazę. Do tej pory była toczona w letniej atmosferze, teraz nabiera rumieńców i to takich, iż kpiny Stanowskiego z Kanału Zero z kampanii i z kandydatów – bledną. Chorągiewka LGBT przekazana przez Nawrockiego Trzaskowskiemu i przejęta z refleksem przez Magdalenę Biejat stała się jej symbolem i punktem zwrotnym. To symboliczne wydarzenie zepchnęło w cień późniejsze 500 zł dla świń i osób identyfikujących się ze świniami Stanowskiego, jego rozróżnienie 4 płci, Rafała z tektury czy licytację odjechanych kandydatów w Republice kto obieca polskiej flocie więcej lotniskowców (przypominam tylko dla porządku, iż Polska leży nad kałużą w stosunku do oceanów o nazwie Bałtyk i w związku z tym nigdy nie planowała budowy czy kupna lotniskowców, a marynarze marzą o kilku okrętach podwodnych, bo mamy tylko jeden i w dodatku w remoncie).
Zwrot w kampanii zaczął się od przyjęcia przez lidera wyścigu Rafała Trzaskowskiego wyzwania Karola Nawrockiego do debaty jeden na jeden w Końskich, a raczej rzucenia przez niego rękawicy w odpowiedzi na wielokrotne wezwania do pojedynku.
I to był pierwszy istotny błąd Trzaskowskiego w tej kampanii (do przedkampanijnych nie będę już wracał).
Do tej pory prowadził wyraźnie i w miarę bezpiecznie, mając ogromną szansę na zostanie w końcu prezydentem RP.
Jego sztab podkusiła jednak perspektywa absolutnego spolaryzowania kampanii już w I turze, zepchnięcia koalicjantów na margines i wyeliminowania zajmującego trzecią pozycję w rankingu Mentzena z udziału w finale, bo sondaże i ruch w młodzieżowym elektoracie wskazują, iż mógłby być groźniejszym kandydatem dla Trzaskowskiego w II turze wyborów prezydenckich niż Nawrocki.
Determinacja Marszałka Szymona Hołowni i innych kandydatów, bałagan organizacyjny i koncepcyjny sztabu Koalicji Obywatelskiej i jego sztywne stanowisko w sprawie eliminacji z debaty prawicowych telewizji doprowadziły do otwartej debaty, a raczej debat, w których lider sondaży osiągnął tylko jeden sukces – wzmocnił Nawrockiego kosztem Mentzena, bo nieobecni zawsze nie mają racji.
Zdolności oratorskie Hołowni, refleks Wicemarszałkini Senatu, zdroworozsądkowe wystąpienia Joanny Senyszyn doprowadziły do spadku notowań Trzaskowskiego i wzmocnienia pozycji kandydatów Trzeciej Drogi i nowej Lewicy.
Na razie tąpnięcia nie ma, ale kłopoty się nie skończyły, bo konkurencja usilnie stara się ustalić kto był organizatorem niewypału z Końskich i kto płacił za imprezę oraz dlaczego publiczna telewizja dała się wciągnąć do gry z wybranymi kandydatami, pomimo ustawowych obowiązków równego traktowania podmiotów wyborczych.
Trzaskowski wrócił do gry w pojedynkę w wybranych przez siebie okolicznościach i w sprzyjającym elektoracie. Istotne jest czy on i jego sztab wyciągną wnioski z tego końskiego cyrku.
Nie można innych kandydatów i ich elektoratów traktować protekcjonalnie, bo to się może zemścić w II turze, kiedy apele Hołowni czy Biejat mogą nie wystarczyć i część urażonych wyborców może zostać w domach. Nie można też rozjątrzać sporów o składkę zdrowotną czy inne sporne w koalicji kwestie. Sam Rafał jest człowiekiem kulturalnym i umiarkowanym, ale jego sztabowcy, a zwłaszcza komentariat – niekoniecznie. Współpracujący dziennikarze i komentatorzy dziwią, iż koalicyjni kandydaci próbują odróżnić się od Trzaskowskiego, jakby zapomnieli, iż w Polsce mamy system wielopartyjny, a wybory do Sejmu proporcjonalne i każda poważna, a choćby niepoważna formacja polityczna korzysta i będzie korzystać z każdej okazji do pokazywania swojego programu i promocji liderów. Czołowi kandydaci – przedstawiciele największych partii walczą realnie o prezydenturę, inni o podtrzymanie czy poprawę pozycji własnej partii, a niektórzy wręcz o polityczne przeżycie.
Czas na zawieranie nowych sojuszy czy podtrzymywanie starych nastąpi po 18 maja.
A na razie opinia publiczna ma szansę lepiej poznać poglądy, charaktery i przekonania czołowych przedstawicieli polskiej sceny politycznej i dobrze wybrać, bo następna szansa dopiero za 5 lat.
I pamiętajcie – nieobecni zwykle nie mają racji.