Koszenie trawy – kosą czy kosiarką?

1 dzień temu

Z Jakubem Gołąbem i Weroniką Sołkowską rozmawiamy o tym, czy istnieje „ekologiczny trawnik”, o zaletach tradycyjnej kosy i kulturze koszenia w Europie, a także pytamy, dlaczego praktykę koszenia możemy traktować jak medytację.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Kosa ręczna czy kosiarka).

Weronika Sołkowska

Muzyk, pasjonatka prostoty narzędzi ręcznych, wprawny klepacz i zawodniczka zawodów w koszeniu. Dzieli się swoją wiedzą prowadząc liczne kursy, w tym odbywające się od 2015 roku warsztaty „Pieśń kosy”. Kursy realizowane są w małej farmie Rancho Stokrotka.

Jakub Gołąb

Lekarz weterynarii, autor kilku książek poświęconych koniom. Dzieli się swoją wiedzą prowadząc liczne kursy, w tym odbywające się od 2015 roku warsztaty „Pieśń kosy”. Kursy realizowane są w małej farmie Rancho Stokrotka.

Rafał Górski: „Chcielibyśmy zachęcić do wymiany kosiarek na kosy; pokazać potencjał tego narzędzia i to, iż może stanowić nie tylko narzędzie pracy, ale także wspaniały sposób spędzania czasu w świeżym powietrzu, jeżeli tylko zechcecie spróbować. Nie chcemy promować »Kultury Trawników i Tuj«, a konkretniej Kultury Wypielęgnowanych Trawników (nazywanej w różnych krajach trawnikiem »angielskim«, »kanadyjskim« lub »amerykańskim«), tj. koszenia trawiastych powierzchni raz (a czasami dwa razy!) w tygodniu – choćby jeżeli całe cięcie można wykonać kosą” – czytam na Waszej stronie internetowej. Czy trawnik można kosić kosą? Czy istnieje ekologiczny trawnik?

Jakub Gołąb: Odnosząc się do pierwszego pytania ─ oczywiście, iż można! Żyjemy w kulcie technologii i przez to wydaje nam się, iż trawnik angielski, ten króciutko przystrzyżony, wypielęgnowany, pojawił się wraz z kosiarkami, a on był znany o wiele wcześniej. Do jego pielęgnacji używano kosy, bo to było jedyne narzędzie, które się do tego nadawało. Dlatego każdy trawnik można kosić kosą.

Natomiast stwierdzenie „ekologiczny trawnik” to trochę oksymoron w zależności od tego, co rozumiemy przez „trawnik”. Jest to bardzo szerokie pojęcie, oznaczające zarówno obszar, na którym rośnie coś, co z grubsza jest trawą, jak również wypielęgnowaną, krótko przyciętą, zieloną murawę.

Jeśli myślimy o tym drugim przypadku, jest to oksymoron ─ równo wypielęgnowana, krótko przycięta powierzchnia nie ma nic wspólnego z przymiotnikiem „ekologiczny”, ponieważ jest to niesłychanie ubogie siedlisko, w którym przeżyje kilka gatunków traw, wytrzymujących intensywne koszenie. Poza trawami nie znajdą się tam żadne inne rośliny, nie będzie też żadnych zapylaczy i innych owadów.

Aby utrzymać trawnik w dobrej kondycji, czyli uchronić go przed rozwojem jakichkolwiek chwastów i mchu, podlewa się go najróżniejszymi herbicydami. Częste koszenie powoduje natomiast permanentnie uszkadzanie liści, które aby nie wyschnąć, zużywają ogromne ilości wody.

Kosiarki elektryczne przeganiają z takiego trawnika krety, ryjówki, które mogłyby zaburzyć „idealną równość zielonej powierzchni”.

Natomiast, jeżeli przez trawnik zrozumiemy przestrzeń, która jest koszona dwa-trzy razy w sezonie, pozwalając roślinom odrosnąć do wysokości 10-15 cm za każdym razem, to wtedy mamy do czynienia ze zróżnicowanym środowiskiem. Pozwalamy wtedy wyrosnąć i zakwitnąć wielu roślinom kwiatowym, jest to także bogate siedlisko dla owadów i drobniejszych zwierząt, które będą się tymi owadami żywić. Pod tak rozumianym pojęciem „trawnika”, kryje się miniaturowa łąka, którą kosimy kilka razy w roku po to, aby nie tworzyły się kępy i nie zasiały się krzaki i drzewa.

Co byście odpowiedzieli ludziom, którzy argumentują, iż należy kosić bardzo często ze względu na pojawiające się kleszcze, które są zagrożeniem dla ludzi?

JG: Wszystko może być zagrożeniem dla ludzi. Współcześnie ludzkość oddaliła się od natury ─ wydaje nam się, iż stanowimy jakąś osobną kategorię natury, zamiast pamiętać o tym, iż jesteśmy jej częścią. Rozumując w ten sposób, iż w nieskoszonym trawniku mogą się czaić zagrażające kleszcze, równocześnie nie powinniśmy wsiadać do samochodu, bo to też jest poważne zagrożenie, nie powinniśmy wychodzić na ulicę, bo może nas zaatakować jakiś szaleniec z nożem albo spadnie nam cegłówka na głowę.

Takie rozumowanie prowadzi do pewnej paranoi.

Pod czeską granicą prowadzicie szkolenie z koszenia kosą ręczną „Pieśń kosy”. Biorąc w nim udział odkryłem, iż są dwa rodzaje kos ─ kosa karpacka, spotykana na polskiej wsi i kosa alpejska. Czym one różnią się od siebie?

Weronika Sołkowska: Przede wszystkim budową i zastosowaniem. Kosa karpacka jest najczęściej spotykana w Polsce i w tej chwili w markecie, na targach czy w ogóle w wielu miejscach jest jedynym kosiskiem, który można kupić.

We wcześniejszych czasach w Polsce bywały też różne kosiska, bez konkretnych nazw, które ewoluowały niezależnie od siebie. W skansenach na terenie Polski możemy zobaczyć różnie zbudowane kosiska, co do których możemy tylko się domyślać, jakie ostrza i jaka technika były dla nich najodpowiedniejsze.

Kosisko karpackie, które możemy najczęściej spotkać, składa się z prostego kija z jedną rączką trzymaną w prawej ręce, lewą ręką trzymamy bezpośrednio za kosisko/stylisko u góry. Taka kosa nadaje się do dość ciężkiej trawy i dlatego na polskich terenach jest dość popularna. Ma też niestety wiele wad w przeciwieństwie do kosy alpejskiej, która z częścią tych wad sobie poradziła.

Kosa alpejska to najczęściej wygięty w łuk bądź mający kształt litery „S” kij, który ma dwie rączki – jedna z nich jest przymocowana bezpośrednio do górnej części kosiska, druga znajduje się wyżej, tak żeby ręce mogły być trzymane na równej wysokości. Dzięki temu technika koszenia jest dużo bardziej symetryczna dla całego ciała, czyniąc pracę mniej wysiłkową. Ten rodzaj kosy był wykorzystywany w Alpach na łąkach górskich pozbawionych gęstej roślinności, gdzie trawa była lżejsza. Dlatego też pracą z kosą alpejską najczęściej zajmowały się kobiety i dzieci.

JG: Kosę alpejską charakteryzuje także znacznie większa szerokość pokosu, która wynosi około 3 metry w stosunku do kosy karpackiej, którą wycinamy zaledwie ułamek tego.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Wzmocnij kampanie obywatelskie Instytutu Spraw Obywatelskich

Przekaż swój 1,5% podatku:

Wpisz nr KRS 0000191928

lub skorzystaj z naszego darmowego programu do rozliczeń PIT.

Czym jest pokos?

WS: To szerokość trawy, jaką kosimy za jednym zamachem. Machając kosą alpejską, kosimy zamachem od prawej do lewej, a przez to, iż lewa ręka nie jest nigdzie zablokowana, machamy nią tak, iż cofamy ją za swoje plecy i robimy łuk, który jest wycinkiem koła. W przypadku kosy karpackiej zablokowane jest jedno ramię i jesteśmy w stanie zagarnąć tylko część trawy, co jednocześnie umożliwia dużo szybsze koszenie.

Kosy alpejskie mają dość podobne profile, czyli kształty i różne kąty w ostrzach. Jednak w tego rodzaju kosach ważne jest, żeby tworzywo, z którego są wykonane to była dobra stal, którą można odpowiednio wyklepać i dzięki temu bezwysiłkowo kosić.

Jakie są zalety kosy tradycyjnej w porównaniu do kosiarek spalinowych i elektrycznych?

JG: Z punktu widzenia użytkownika ewidentną zaletą jest to, iż kosa ręczna jest cicha i nie generuje żadnych spalin w porównaniu z wykaszarką spalinową lub elektryczną, które generują hałas i spaliny.

Koszenie manualne to dodatkowa okazja do zrównoważonego i angażującego wszystkie grupy mięśniowe ćwiczenia fizycznego na świeżym powietrzu.

Nasza cywilizacja walczy z otyłością i niedostatkiem ruchu, dlatego każda okazja do ćwiczeń jest dobra, a jeżeli można połączyć to z pracą, to tym lepiej. Nazwałbym to komfortem psychiczno-fizycznym.

Kolejną zaletą jest także komfort ekonomiczny użytkownika. Pomimo iż porządna kosa ręczna trochę kosztuje, jeżeli będziemy o nią dbać, starczy na całe życie i nie wymaga niczego oprócz okresowego przygotowania. Natomiast kosiarki spalinowe czy elektryczne to produkty zaawansowanych technologii, które wymagają paliwa, smarowania, wymiany części i będą się okazjonalnie psuły. Czas życia takiego sprzętu nie jest zbyt długi, zwłaszcza jeżeli jest on intensywnie eksploatowany. Dodatkowo, w przypadku kos mechanicznych możemy spotkać się z szeregiem niespodzianek, które w przypadku kosy manualnej raczej nie wystąpią, jak chociażby nagła usterka czy awaria. Często są to urządzenia, których nie jesteśmy w stanie sami naprawić i musimy je oddać do serwisu.

W kontekście środowiska niewątpliwie kosa ręczna nie powoduje zanieczyszczeń spalinami, nie niszczy ekosystemu trawnika – rzadko kiedy jest w stanie uszkodzić cokolwiek lub kogokolwiek. zwykle kosimy na tyle spokojnie i regularnie, iż wszelkie zwierzęta zdążą uciec.

Kosiarki elektryczne wkręcają wszystko, co się rusza i działają szybko, dlatego zwierzęta nie mają jak uciec.

Z kolei kosy spalinowe, do których zaliczamy podkaszarki żyłkowe, robią „miazgę” z tego, co skoszą, więc nie tylko dewastujemy wszystko na naszej drodze, ale również otrzymany pokos jest bezużyteczny.

Ponieważ żyłka nie tnie, ale szarpie liście, otrzymujemy dużo bardziej uszkodzone rośliny, które mają potem problem z odrastaniem i tracą więcej wody – w związku z czym wymagają potem intensywnego nawadniania.

W książce „Wyznania otrzeźwiałego ekologa” pojawia się takie zdanie: „Koszenie potrafi na chwilę powstrzymać paplający mózg. Należycie przeprowadzony proces koszenia jest jak medytacja, ciało dostraja się do kosy, a ona dostraja się do ziemi. Musisz się skupić, ale nie myśleć”. Co Wy na to?

JG: To prawda, często porównujemy kosę do narzędzia medytacyjnego. Tak jak w praktyce medytacji, wykonujemy pewien powtarzalny, ale nie automatyczny ruch, który wymaga pozostawania w stanie całkowitego skupienia na danej czynności.

Koszenie kosą to synchronizacja pracy wielu grup mięśniowych i oddechu, którą porównałbym do docenionych przez zachodnią cywilizację praktyk tai-chi.

Dodatkową korzyścią jest wykonana praca.

W momencie pełnego skupienia na czynności koszenia, mózg jest w stanie przełączyć się do stanu, który w psychologii jest określany jako „flow”. Jest to stan, w którym umysł zespolony jest z wykonywaną czynnością, nie docierają do niego żadne zewnętrzne myśli. Ponadto jest on wtedy zsynchronizowany z oddechem i wykonywaną czynnością. Określiłbym to jako stan poszerzonej świadomości, stan medytacyjny. Medytacja często kojarzy się z siedzeniem w pozycji kwiatu lotosu i z zamkniętymi oczami, ale niekoniecznie tak musi być. W wielu tradycjach medytacja w ruchu jak najbardziej istnieje i jest praktykowana.

Zapraszamy na staże, praktyki i wolontariat!

Dołącz do nas!

Jak wygląda zainteresowanie koszeniem tradycyjnym w Polsce i w Europie?

WS: W Polsce wciąż to zainteresowanie nie jest widoczne. Nie wiem, gdzie szukać powodu takiego stanu rzeczy, bo chcielibyśmy, żeby to zainteresowanie było większe ze względu na euforia dla użytkownika i względy ekologiczne. Niestety jesteśmy fatalni „w marketing”, więc nie docieramy do ludzi, którzy może chcieliby się tego dowiedzieć. Ludzie, którzy przyjeżdżają do nas sami, często też bywają niepewni i chcą zobaczyć, czy takie koszenie ma sens.

JG: Obserwujemy wyśmiewanie samego pomysłu kursu koszenia, bo przecież „kolega dziadka to może za flaszkę pokazać”. Warto w tym miejscu zacytować Witkacego, który w książce „Niemyte dusze”, w rozdziale „Uśmiech kretyna”, pisze tak: „Zawsze jakaś sfera mojej działalności była w danej epoce mego życia w cieniu uśmiechu kretyna (…) – i dlatego tak bardzo rozumiem doniosłość tego zjawiska, które rozszerzone do tych rozmiarów co u nas, nabiera cech grozy społecznej: prowadzi do bezpłodnej malkontencji, zlekceważenia każdych oryginalnych poczynań (na tle tego, iż każdy Polak au fond drugim Polakiem troszeczku pogardzowuje), do uznania tylko tego, co przyjdzie już z zagraniczną marką (…), do wyśmiewania się z bezinteresownej walki o idee, do zakatrupienia w zarodku każdej samodzielnej myśli, do ogólnego spsienia i zgównienia wszystkiego, kretyn pokryje swym uśmiechem wszystko (…). Ale często jest ten sposób reakcji na wszystko (tj. uśmiech kretyna) nie programowym draństwem, tylko po prostu nieuświadomionym kompleksem niższości”.

Przyczyną małego zainteresowania tematem koszenia w Polsce może być poniekąd marketing biznesu sprzedającego kosiarki, ale też cytowany „uśmiech kretyna”. Odkąd miałem przyjemność przejścia szkolenia u Was, kiedy mówię o tym, iż będę kosił kosą ręczną, to wspomniany „uśmiech” często pojawia się na twarzach moich rozmówców.

WS: Ja trzykrotnie brałam udział w zawodach koszenia w Szczytnej czy na Pogórzu Orlickim i we wszystkich przypadkach największa ilość uczestników była z Czech, czasami też ze Słowacji. W tych krajach zainteresowanie tym tematem jest większe. My uczyliśmy się pewnych rzeczy od Neila Dudmana, który prowadzi regularnie warsztaty z koszenia i klepania w Czechach, ma też sklep z kosami oraz tłumaczy książki o tej tematyce.

Jak wygląda kultura koszenia kosą ręczną w Europie?

JG: Z pewnością zależy to od regionu.

WS: My też nie jeździmy po całej Europie, ale z mediów społecznościowych znamy sporo Anglików, którzy zajmują się koszeniem ręcznym i działają w tej tematyce. Sam Neil jest właśnie Anglikiem, jego żona Vera jest Czeszką. Od wielu lat mieszkają w Czechach, gdzie kultura koszenia jest zauważalna, obecne są związki tradycyjnych kosiarzy, a i ich członkowie to nie są ludzie, którzy zainspirowali się koszeniem od Neila, tylko osiemdziesięciolatkowie, który koszą swoimi wynalazkami.

JG: Podobnie jest na Słowacji, gdzie koszenie stało się kulturą małych społeczności i przestrzenią interakcji między ludźmi, a także okazją do spotkań i zawodów w koszeniu. W podobny sposób funkcjonuje to także w ojczyźnie kosy alpejskiej, czyli austriackich Alpach.

Jakbyście skomentowali słowa Paula Kingsnortha z książki „Wyznania otrzeźwiałego ekologa” – „Wykaszarek nie używa się dlatego, iż są lepsze od kosy manualnej. Używa się ich, bo jest to uwarunkowane naszym podejściem do technologii. Na dobrą sprawę nie chodzi tu o wydajność czy efektywność, tylko o religię. Religię komplikacji, mit postępu przejawiający się w formie narzędzia: plastik będący czymś lepszym od drewna, elementy ruchome będące czymś lepszym niż elementy stałe, rzeczy hałaśliwe będące czymś lepszym niż te ciche, rzeczy skomplikowane będące czymś lepszym niż rzeczy proste, a nowe czymś lepszym niż stare. Wszyscy w to wierzymy, czy nam się to podoba, czy nie, po prostu tak zostaliśmy wychowani”?

JG: Dla nas ten cytat jest bardzo trafny, ponieważ nie dotyczy jedynie kos, ale szerzej, życia.

Funkcjonujemy w kulcie tego, iż im coś bardziej skomplikowane, nowoczesne, ruchome czy hałaśliwe, tym lepsze.

Każdy, kto miał okazję popracować jakimikolwiek dobrej jakości narzędziami ręcznymi innymi niż kosa, zauważa ich zalety. Chociażby różnice pomiędzy japońską piłą stolarską, a japońska piłą ręczną.

Żyjemy w kulcie technologii i przekonaniu, iż wszystkie narzędzia elektroniczne będą ułatwiać nam życie, przez co straciliśmy wiele narzędzi ręcznych.

Współcześnie nie potrafimy już wykonywać ręcznych narzędzi dobrej jakości albo się to po prostu nie opłaca.

W efekcie te dostępne na rynku są kiepskiej jakości i wypadają beznadziejnie w porównaniu z nowinkami technicznymi. Dlatego przeciętny człowiek szybciej kupi pilarkę elektryczną choćby do przecięcia jednej deski, bo tnąc ręczną piłą z marketu tylko się zmęczy.

Paul Kingsnorth w książce pisze o tym, iż zostaliśmy wychowani w technologii i Wy na to zwracacie uwagę, a ja zasugerowałbym choćby ostrzej – jesteśmy tresowani przez propagandę wielkich korporacji w zakresie sprzedaży kosiarek elektrycznych czy spalinowych. Wokół otaczają nas billboardy, reklamy w prasie, telewizji oraz gazetkach sklepów krzyczą: „Kup maszynę, będziesz wielki”.

WS: Przypomina mi się obraz billboardu z podkaszarką elektryczną przy drodze krajowej nr 8, tuż obok zawodów koszenia kosą.

JG: Wyparcie narzędzi ręcznych na rzecz nowoczesnej technologii uwarunkowane jest ekonomią kapitalizmu, która zakłada masową, automatyczną produkcję urządzeń i jest nastawiona na szybką sprzedaż za jak największą kwotę.

WS: Później producenci wymyślą super dodatkową opcję, którą koniecznie użytkownik musi mieć i bez niej poprzedni model nadaje się do wyrzucenia. Wykaszarki, kosiarki „zalały” Polskę i ich hałas słychać wszędzie.

Jaki jest „pakiet startowy” dla osoby, która chce zacząć kosić kosą? Na co uważać przy zakupach? Co to znaczy, iż „marketowe” ostrza zniechęcą do koszenia?

WS: Najważniejszym elementem sprzętu do koszenia jest ostrze, ponieważ ono ma „robić robotę”. Przykładem dobrego ostrza jest po prostu twarda stal, koniecznie kuta, ponieważ inaczej nie da się jej obrobić. Z opinii kosiarzy wynika, iż w tej chwili znane są dwie wiodące jakością fabryki produkujące takie tworzywo – jedna w Austrii, druga we Włoszech. Po zakupieniu należy taką stal przygotować, czyli wyklepać, ponieważ po fabrycznym wyklepaniu kosa jeszcze nie nadaje się do pracy.

Kolejną kategorią są kosy kute, ale z gorszej stali. W Polsce istniała Starobielska Fabryka Kos, które takie produkowała. w tej chwili robią to fabryki tureckie i słoweńskie i widać, iż się starają, ale ich wyroby cechują się gorszą jakością stali i nie są tak wyrafinowane jak te z fabryk w Austrii i we Włoszech.

Trzecią kategorią będą marketówki, czyli kosy wykonane z bardzo miękkiej stali, prawie zawsze walcowanej, które są miękkie jak puszki od konserw. Takie narzędzia nie nadają się do koszenia, ponieważ wymagają mnóstwa wysiłku i przez to zniechęcają użytkowników. Ich zaletą jest powszechna dostępność, można je kupić chociażby w Castoramie, ale moim zdaniem bardziej przeszkadzają, niż pomagają.

W latach 50. istniało jeszcze wiele miejsc na terenie Europy produkujących dobre kosy.

Obecnie są one trudno dostępne, ponieważ fabryki które je produkowały, już nie istnieją, a jeżeli ktoś je posiada to zwykle w spadku po dziadkach, w garażach.

Często takie kosy są już zardzewiałe i niestety nie nadają się do koszenia. Można również poszukać w Internecie i zakupić „z drugiej ręki”, chociaż też są one drogie.

Optymalnym rozwiązaniem na start dla osoby, która chciałaby rozpocząć przygodę z koszeniem, jest właśnie zakupienie sobie porządnego ostrza, chociażby włoskiej firmy Falci bądź austriackiego „FUX’a”. Robimy reklamę konkretnym firmom, ale są to jedyne firmy produkujące kosy, więc nie bardzo jest inne wyjście.

(śmiech)

Oprócz ostrza, istotnym elementem jest kij i aby otrzymać go w pożądanym stanie mamy do wyboru dwie opcje. Pierwsza z nich to zbudowanie sobie kija w oparciu o odpowiednie narzędzia i technikę. Można obejrzeć filmiki w sieci lub poczytać o tym, chociażby w książkach o mechanice. Nie musi być to kosisko alpejskie, którego jesteśmy fanami, ale jakikolwiek kij, pasujący do ostrza, w którym będą odpowiednio zachowane kąty, pozwalające sprawnie kosić.

Druga opcją jest kupienie odpowiedniego kosiska, wspomniany już FUX także sprzedaje takie narzędzia. Są one cięższe i bardziej toporne niż te, które wykonamy samodzielnie, ale nadają się do użytku.

Z wyklepaną kosą i dopasowanym kosiskiem możemy zacząć przygodę z koszeniem, z którego będziemy czerpać satysfakcję, jeżeli damy się temu ponieść.

Czy firmy, o których wspominaliście to olbrzymie fabryki czy bardziej manufaktury?

WS: Nie byliśmy tam osobiście, ale bardziej manufaktury. Firma FUX, od której my w tej chwili kupujemy, produkuje też ostrza do różnych innych maszyn, ponieważ oprócz wyrabiania kos, musieli znaleźć źródło, które zapewni im przetrwanie.

JG: Współcześnie kosy stały się niszą, wszystkie małe manufaktury, których kiedyś były dziesiątki, zniknęły, bo zniknęli ludzie, którzy potrafili to robić. Część manufaktur się zamknęła, ponieważ umarli mistrzowie kowalscy, którzy potrafili odkuwać ostrza. Jest to dość skomplikowany proces i wyszkolenie człowieka, który to potrafi dobrze robić, zajmuje kilka lat, a jeszcze musi mieć go kto szkolić.

Przez stulecia ta ciągłość była zachowana, a w tej chwili została przerwana.

Analogiczna sytuacja jest z odkuwaniem broni białej w Europie, której też nie potrafimy już tak odkuwać, jak nasi przodkowie. w tej chwili jedynie w Japonii ciągłość kulturowa tradycyjnego odkuwania brodni białej nie została przerwana i dalej mistrzowie potrafią odkuwać perfekcyjne katany.

Jakiego ważnego pytania nikt jeszcze Wam nie zadał w temacie, o którym rozmawiamy? I jaka jest na nie odpowiedź?

JG: Trudno powiedzieć, ponieważ ze względu na to, iż prowadzimy warsztaty w tematyce kos, odpowiedzieliśmy już na wiele pytań z tym związanych. Chyba nikt nas bezpośrednio nie zapytał, co nas fascynuje w koszeniu i przedmiotach z nim związanych. Dla mnie fascynująca jest właśnie wspomniana ciągłość historii, posługiwanie się narzędziem, które ma za sobą setki lat historii.

Stanowi to dla mnie bezpośredni łącznik z przeszłością, można by to nazwać tradycją.

Kiedy na Waszym szkoleniu „Pieśń kosy” skończyłem kosić pierwszy kawałek łąki, doznałem metafizycznego odczucia. Może to było połączenie z przeszłością, o której mówisz. A może był to wynik używania narzędzia na ludzką skalę, które nie przytłacza i nie obezwładnia. Kosa to dla mnie też narzędzie walki z hałasem i spalinami na osiedlu. Na walnym zebraniu członków spółdzielni mieszkaniowej zgłosiłem wniosek, o zakaz koszenia trawnika wokół mojego bloku kosiarkami spalinowymi i elektrycznymi. Jako członek spółdzielni zobowiązałem się, iż będę kosił kosą ręczną w czynie społecznym i, o dziwo, na walnym zgromadzeniu mój wniosek poparli inni członkowie spółdzielni. W tym roku czeka mnie pierwsze koszenie.

Dziękuję za rozmowę.

Idź do oryginalnego materiału