Mocie recht, panie premierze Donaldzie Tusku

2 dni temu

Piątek 11. kwietnia zapisze się w historii jako dzień debaty o debatach oraz „debacianego cyrku”. Wczorajszy dzień był emocjonujący dla wszystkich tych, którzy interesują się polityką, bo zamiast spokojnej, merytorycznej rozmowy, dostaliśmy dwa prawie równoległe widowiska: namiastkę debaty dzięki determinacji marszałka Szymona Hołowni i przekształcony w wiec TV Republika z udziałem dość krzykliwej grupy prawicowych zwolenników.

Donald Tusk skomentował sytuację krótko, swoim niedawnym zwyczajem tweeterowej polityki: „Fakt, iż nie wszyscy kandydaci traktują poważnie swój start, a debaty zmieniły się (…) w festiwal niemądrych trików i gadżetów, nie zmienia jednego: stawka tych wyborów jest bardzo poważna.” W drugiej kwestii zgoda – stawka jest wysoka, ale właśnie dlatego cyrk, który zaserwowano widzom oraz pozostałym wyborcom, jest tak rozczarowujący.

Zamiast wizji reform – show. Zamiast konkretów – puste hasła. Rafał Trzaskowski – aktorski, dobrze się prezentował, ale forma przeważała nad treścią. Krzysztof Nawrocki – bezbarwny, niemerytoryczny, zniknął w tłumie. Szymon Hołownia – stabilny, wyważony, choć bez większej charyzmy. Magdalena Biejat – autentyczna, emocjonalna, mówiła szczerze, czasem chaotycznie. Maciej Maciak – debiutujący, w prorosyjski w tonie z białoruskim echem.Marek Jakubiak – narodowo, ostro, z klimatem PiS i teorii spiskowych. Joanna Senyszyn – populistycznie, złośliwie, bardziej anty-Nowa Lewica niż pro-cokolwiek. A Krzysztof Stanowski – choć jego intencje można oceniać różnie – pokazał, jak łatwo wyśmiać obecną politykę nadętych haseł, obietnic bez pokrycia i politycznego duopolu. Zrobił to bardziej w konwencji stand-upu niż debaty. Problem polega na tym, iż celem Stanowskiego było odebranie roli komika, a inni kandydaci w ową rolę wpisali się poniekąd przypadkowo.

A kto okazał się największym przegranym debaty? Telewizja Polska. Trudno mówić o bezstronności i wzbudzać zaufanie do już mocno nadwątlonego wizerunku publicznego nadawcy, skoro za organizację wydarzenia odpowiadał komitet wyborczy Rafała Trzaskowskiego, a TVP – obok TVN i Polsatu – pełniła jedynie rolę technicznego realizatora.

Można powiedzieć, iż to już nie polityka, to kabaret z dźwiękiem z puszki. I rzeczywiście – mamy tragikomiczne przedstawienie z udziałem pana POpulińskiego i PiSnowowa, które od dwóch dekad kręci się w kółko, czasem tak szybko, iż może naprawdę zakręcić się w głowie.Transfery, przejścia i zmiany, są tak popularne, iż czasem trudno za nimi nadążyć i zrozumieć z jaką wersją polityka albo ruchu w tej chwili mamy do czynienia. Wielu znajomych nie widzi różnic – jeden z nich porównał to do „wyboru między kaszą a miską kartofli”, a inny trafił w sedno pisząc: „to po prostu przykry spektakl. Cyrk.”

Zyskują na tym skrajni populiści tacy jak Mentzen czy Braun, a coraz więcej głosów – jak choćby Filipa Springera – brzmi: „Nie idę na wybory. Bo nie mam na kogo głosować”. Sam uważam, iż iść warto, a choćby trzeba – choćby oddać pusty głos. Ale rozumiem frustrację. Bo jak tu wierzyć, gdy kolejna „kampania nadziei” okazuje się jedynie nową porcją, pochodzących z tej samej wierzby, coraz słodszych gruszek, pachnących zjełczałą wyborczą kiełbasą? A mówiąc wprost — komu ufać, skoro polityka coraz częściej przypomina grę pozorów? W tę lukę chętnie wchodzą skrajnie prawicowi populiści, którzy nowym, pozornie łagodnym językiem, unikając bezpośrednich konfrontacji, mówią o wolności i prawdzie — a w rzeczywistości mamią ludzi półprawdami, manipulacją i zwyczajnym kłamstwem.

Dlatego krytykę w czambuł Stanowskiego, uważam za błąd – jego wczorajszy występ był odbiciem w krzywym zwierciadle naszego systemu. Jak sam zaznacza, nie dlatego, iż chce być prezydentem, ale żeby unaocznić, jak patologiczny stał się polski polityczny teatr.

Panie premierze Tusku mocie recht – wybory to w istocie gra o wolność, siłę i suwerenność. Ino fulocie, jak godocie o powadze, a potem sami albo wasi najbliżsi współpracownicyuczestniczą w tym cyrkowym show. A przykładów mamy aż za nadto, na Palikocie począwszy a Giertuchu skończywszy.

Bo jak głosi hasło The Washington PostDemokracja umiera w ciemności”, to równie dobrze, co widać także za oceanem, może zdychać w blasku reflektorów – jeżeli pozwolimy, by zamieniła się w farsę.

Idź do oryginalnego materiału