Odra częściowo umarła. "Miejscami jest słona jak Bałtyk"

9 godzin temu
Dla jednych jest po prostu rzeką, niebieską kreską na mapie. Inni żyją obok niej od lat i obserwują, jak się zmienia. Ale jak to w życiu: czasem najtrudniej dostrzec zmiany, które od lat dokonują się powoli. Ale katastrofa ekologiczna z 2022 roku była dla wielu momentem zwrotnym. Odra częściowo umarła. Odwiedziliśmy pięć najbardziej doświadczonych odcinków na całej długości rzeki.


Kanał Gliwicki – początek każdej katastrofy


Pierwszym punktem na naszej trasie jest Kanał Gliwicki, czyli droga wodna łącząca Odrę z Gliwicami w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym.

Jak powiedział nam dr hab. Bogdan Wziątek, ichtiolog i biolog, to tutaj każda katastrofa ekologiczna ma swój początek.

Tak też było w 2022 roku. Już 17 marca pierwsi zaniepokojeni mieszkańcy, wędkarze alarmowali i wysyłali radnym dzielnicy zdjęcia śniętych ryb, martwych kaczek i wody, która przypominała gęstą maź.



Agnieszka Konowaluk-Wrotniak, prezeska Stowarzyszenia Przyrodniczo-Kulturalnego "Pod Prąd", doskonale pamięta, jak w ostatni weekend marca płynąc kajakiem zobaczyła pierwsze śnięte ryby na rzece Kłodnicy i w Kanale Gliwickim.

– Zauważyłam mnóstwo ryb, które były martwe, choć jeszcze się nie rozkładały. Były to poparzone ryby, wyglądały jakby ktoś je potraktował substancją chemiczną. Miały wybroczyny pod łuską, przekrwione oczy. Udrożniłam to miejsce, wróciłam do domu

i dostałam telefon od kolegów z Dzierżna, iż coś złego dzieje się na wysokości Kanału Gliwickiego. Bo jest przeraźliwa cisza, nie słychać ptaków. I przede wszystkim nie ma ruchu wody – opowiada Konowaluk. Pojechała na miejsce, zapamiętała smród padliny, swąd rozkładającej się ryby. Media nie były jeszcze zainteresowane sprawą, później krążyły różne hipotezy.

Profesor Bogdan Wziątek dodaje: – To taka sezonowa sekwencja. Zaczyna się tutaj – na Kanale Gliwickim – a później wszystko przemieszcza się w dół. W maju (2022 roku – red.) była interwencja posłanki Wandy Nowickiej do Wód Polskich i ministra infrastruktury. Były badania WiOŚ-u, które stwierdziły, iż woda jest zasolona. Ale ówczesny dyrektor RZGW Gliwice twierdził, iż w śluzach zawsze coś "zdycha", więc nie ma się czym przejmować. W połowie lipca to już były duże śnięcia ryb w kanale,

z wyraźną emisją prymnezyny też. A potem już była Odra.

I było jasne: zrzuty solankowe, niski poziom wód i wysoka temperatura – to sprzyja pojawianiu się tzw. złotej algi, która była odpowiedzialna za śmierć milionów organizmów w Odrze w 2022 roku.


Ale i pojawiała się w Kanale Gliwickim także w 2023 i 2024 roku. Rok temu udało się ją zatrzymać przez zastosowanie w Kłodnicy perhydrolu (roztwór nadtlenku wodoru w wodzie – red.), co uniemożliwiło wypływanie "złotych alg" do Odry.

Jak w tej chwili wygląda sytuacja w Kanale Gliwickim? Jesteśmy tu dokładnie 29 marca, czyli równo trzy lata od czasu pierwszych sygnałów o nadchodzącej katastofie ekologicznej. Jak mówią miejscowi: to rocznica początku katastrofy.

Prof. Wziątek towarzyszy nam w tej podróży, mierzy poziom zasolenia i pH wody.

– Mamy na ten moment zasolenie na poziomie 2,5 grama soli w litrze wody. Spokojnie można w niej robić przetworym, gdyby była czysta. To jest poziom zasolenia jak w Bałtyku, dlatego występują tu organizmy, które żyją w Bałtyku. Tu mamy ekosystem morski – tłumaczy ichtiolog.

Agnieszka Kornowaluk ze smutkiem dodaje: ta katastrofa przez cały czas trwa. I zachęca, by nie być obojętnym na los rzeki, by się o nią zatroszczyć.

TUTAJ ZOBACZYSZ NASZ WIDEOREPORTAŻ:




Zalew Czernica – traktujemy rzekę jak ściek


Zalew Czernica to niewielki zbiornik wodny tuż obok Odry. Kiedyś był prawdopodobnie starorzeczem, potem powstało tu wyrobisko żwiru i gliny. Dziś to urokliwy zalew, połączony z Odrą kanałem. Wymiana wody nie zachodzi szybko, to w zasadzie jeziorko podczepione do wielkiej rzeki, która jest jego życiem i przekleństwem.

W 2022 roku z Odry do zalewu bardzo łatwo przedostała się złota alga, "wybijając" w nim życie. W 2023 roku alga zaatakowała ponownie. Ma tu dobre warunki.

– Chcesz napisać prawdę? Napisz, żeby nasz kochany rząd przestał wp***dalać solankę do rzeki. To stąd się biorą wszystkie problemy – denerwuje się wędkarz, właściciel jednej z łodzi stojących na zalewie.

Dodaje, iż na tym akwenie problem ze słoną wodą nie jest aż tak wielki. Owszem jest duży, ale nie jest tak jak za Głogowem, gdzie właściciele łodzi ze zdumieniem obserwowali, jak korodują dna ich łódek i śruby napędowe. Zupełnie, jakby pływali po morzu, a nie po rzece. Woda bywa tam tak słona. Czy znajdujący się w mieście odpływ wód pokopalnianych KGHM ma z tym coś wspólnego? O tym będziemy jeszcze pisać.

W 2023 roku zalew fizycznie odcięto na jakiś czas od Odry, by algi nie wpływały i nie wypływały. Zimą zeszłego roku jeden z holowników cumujący na zalewie poszedł pod wodę. Od kilku miesięcy leży na wpół zatopiony, wokół niego barwami tęczy mieni się wysiąkająca z niego ropa i smary. Został otoczony zaporą przeciwolejową i tak sobie stoi. Od kilku miesięcy.

Z rozmów z wędkarzami wiemy, iż życie wraca na zalew. Jest coraz więcej ryb, trą się płocie. Ale woda nie wygląda na przesadnie czystą. Mało w niej i nad nią ptaków wodnych. Cisza, spokój, nic się nie dzieje.

Tu na tym odcinku największym problemem, o którym mówią nam ludzie jest to, iż wielkie zakłady traktują rzekę jak ściek. Jaka jest skala problemu? Trudno ją sobie wyobrazić. Według danych GUS z 2020 roku, w 2018 roku tylko do Odry zrzucono 146 milionów metrów sześciennych wód kopalnianych. Jak pisaliśmy już w INNPoland.pl, średni przepływ Odry przy ujściu do Zalewu Szczecińskiego to 535 metrów sześciennych na sekundę. Wody kopalniane uwolnione jednocześnie płynęłyby w tym miejscu przez prawie 76 godzin.

A są to wody silnie zasolone. Według oficjalnych danych województwa śląskiego, rocznie do zrzucenia trafia 1,5 miliona ton chlorków i siarczanów. Chlorki to głównie NaCl, czyli sól. Ale w wodzie są też radionuklidy, czyli po prostu pierwiastki promieniotwórcze. Ich stężenie w pokładach węgla jest miejscami bardzo wysokie.

To wartości trudne do wyobrażenia. Jak pokazała analiza przeprowadzona przez WWF Polska na podstawie danych Krajowego Rejestru Uwalniania i Transferu Zanieczyszczeń, w Polsce w 2020 roku do wód i ścieków wprowadzono ponad 829 ton metali ciężkich i 3 mln ton chlorków, które stanowią ponad połowę soli zawartych w wodach pokopalnianych. To właśnie górnictwo jest branżą odpowiedzialną za większość zrzutów chlorków do wód i ścieków, a tym samym za zasolenie wód rzecznych w Polsce.

Źródłem chlorków w tej branży są wody podziemne, które zakłady górnicze odpompowują w ramach prowadzonych odwodnień, koniecznych do wydobycia węgla. Im głębiej sięgają wyrobiska kopalni, tym bardziej zasolona woda. Regionem, w którym zrzuty chlorków są największe, jest Górny Śląsk.

Malczyce – Odra wysycha


Malczyce. To ostatnia z zapór na Odrze. Dalej rzeka płynie już własnymi siłami. Ale naturalna nie jest i nie będzie. Przyrodnicy mówią, iż dzikość w Odrze – to nierealne.

I nie o to walczą, bo Odra jest rzeką praktycznie w całości uregulowaną, ten proces trwał od dawna. Jak mówią nad Odrą: to Niemcy uregulowali rzekę.

Teraz jej największym problemem jest brak wody. Odra wysycha, z roku na rok niesie mniej wody. Staje się płytsza. Może trudno w to uwierzyć po ostatniej powodzi, ale nad samą rzeką widać to wyraźnie.

W Malczycach robimy zdjęcia. Nad rzekę co chwila przyjeżdżają ludzie. Pani w mercedesie, dwóch panów w samochodzie dostawczym. Ona w garsonce, oni w poplamionych roboczych spodniach. Przyjeżdżają, patrzą na wodę. Palą, czerpią z niej siłę i spokój. Po kilku minutach odjeżdżają, uśmiechnięci, zrelaksowani.

Ale wody jest coraz mniej. Zima była ciepła, w górach nie spadło dużo śniegu. Nie ma się co topić i spływać. Deszcze są coraz rzadsze.

– Chcesz wiedzieć, czego bym chciał? Żeby Odra miała więcej wody, tak jak kiedyś. Dawniej, i to zarówno w perspektywie kilkudziesięciu lat, jak i ostatnich kilkunastu, Odra wzbierała dwa razy do roku. Raz w marcu, kwietniu, gdy z gór spływała woda z topniejącego śniegu. Zobacz, stoimy w miejscu, które powinno o tej porze być zalane!

W tym roku wylewu nie będzie, w zeszłym był minimalny – mówi mi Andrzej Ruszlewicz, biolog, przyrodnik znad Odry.

Dodaje, iż drugie wezbranie wody powinno być w czerwcu. Na Świętego Jana, na sianokosy. Pierwsza woda przynosiła życie, użyźniała glebę. Korzystali z tego lokalni rolnicy. Od dziesięcioleci chcieli, by ich pola były zalewane.

– Dziś tych wezbrań nie ma. Mamy zabudowę hydrotechniczną, ale i po prostu coraz mniej wody. Odra nie ma się czym rozlewać – mówi.

Malczyce – stopnie wodne i żegluga


Rozmawiamy kawałek od ostatniej na Odrze zapory, stopnia wodnego w Malczycach.

W Polsce ścierają się dwie koncepcje. Wedle jednej kolejnych stopni wodnych nie powinno się już budować. Druga zakłada ich dokładanie, by Odra była uregulowana, być może żeglowna. Bo przecież o transporcie rzecznym marzy wielu. Ale wydaje się, iż druga koncepcja nie ma szans powodzenia. I to z kilku co najmniej powodów.

– Ja nie mam nic przeciwko żegludze nad Odrze. Wychowałem się nad Odrą, widziałem tę żeglugę. Ale nie widzę już w niej sensu – mówi.

Wyjaśnia, iż w miejscu, w którym jesteśmy, barką dałoby się radę przepłynąć. Ale tu są kamienie, tam płycizna, trzeba te miejsca omijać. Na rzece budowane są więc tzw. główki lub ostrogi. Po jednej stronie rzeki woda płynie więc wolniej, na środku tworzy się za to głębszy kanał. Wtedy jednak woda płynie szybciej, a więc wybiera dno. A przez to osuszają się brzegi rzeki. Faktycznie, w miejscu, w którym jesteśmy, widać suche drzewa na przeciwległym brzegu.

Kiedy spuszcza się wodę na stopniu wodnym, leci ona w dół. Nabiera energii i zabiera więcej substratu z dna, fachowo nazywa się to unosem. Gdy zabiera w jednym miejscu, wyrzuca w innym. Z jednej strony tworzą się więc miejsca z szybkim i głębokim nurtem, z drugiej zaś płycizny. Kiedyś po Odrze regularnie pływały pogłębiarki, teraz nikt już nie reguluje w ten sposób koryta rzeki.

Ruszlewicz tłumaczy, iż pogłębianie nurtu rzeki powoduje też pogłębianie nurtu dopływów. Wystarczy spojrzeć na mapę, by dostrzec, jak olbrzymia jest zlewnia Odry. Ma ona ma kilkanaście dużych dopływów, które też mają swoje dopływy. Im szybciej spływa woda, tym mniej zostaje jej w środowisku, mniej jest jej dla rolników, roślin i zwierząt. Pogłębiając jedną rzekę, pogłębiamy problem całej okolicy. Tak to paradoks: na brzegu rzeki wysychają lasy. Ale tak naprawdę się dzieje.

Absurdów jest tu więcej. W Malczycach jest stocznia rzeczna, remontuje barki. Niedawno wysyłała statek do Holandii. Aby barka w ogóle mogła popłynąć, trzeba było otworzyć stopień wodny. Na tak powstałej fali barka popłynęła w dół rzeki. Zwiększona ilość wody oczywiście wypłukała dno.

Stopnie wodne zaś buduje się po to, by spiętrzać wodę, by było jej więcej. Ale więcej jest tylko powyżej stopnia. Poniżej jest tak, jak było.

– Stopnie wodne budowane od źródła rzeki w dół powodują, iż możemy dopłynąć do tego stopnia. Chcemy płynąć dalej? To trzeba budować kolejną śluzę. W takim tempie za 200 lat dojdziemy z tamami do Szczecina i wtenczas ta żegluga będzie. Ale w perspektywie tego, co się dzieje za 200 lat, to być może, iż Odry już nie będzie.

Jest też jeszcze jeden aspekt: ekonomiczny.

– Czy ten transport w ogóle ma sens? Czy odrą byłoby co wozić? To jest właśnie bardzo ciekawe. Na wielu spotkaniach zadawaliśmy takie pytanie. Chcieliśmy, żeby nam przedstawiono rzeczywiste analizy: będziemy tu wozić znowu węgiel, nie wiem co jeszcze – mówi Andrzej Ruszlewicz.

I tłumaczy, iż to jest tylko jeden aspekt. Bo lista towarów, które można ewentualnie wozić rzeką się kurczy. Od węgla odchodzimy. A dzisiejszy transport musi być szybki

i dobrze zaplanowany. W sytuacji, gdy trzeba otworzyć śluzy, żeby spuścić jedną barkę,

o terminowości i szybkości nie ma mowy. Jest za to podnoszony aspekt ekologiczny, bo


w sumie transport rzeczny jest bardziej "zielony" niż kołowy. Ale nie mówi się o skutkach ekologicznych, czyli de facto zniszczeniu rzeki.

– Żeby transport Odrą miał sens ekonomiczny sens, rzeką powinno się pływać przez cały rok. A teraz okres spływania jest bardzo ograniczony, trzeba robić fale, żeby barka w ogóle mogła płynąć w jedną czy drugą stronę – dodaje Ruszlewicz.

Efekt jest taki, iż planuje się w tej chwili nowe stopnie wodne, na których niedługo nie będzie czego spiętrzać. Co robić? Andrzej Ruszlewicz uważa, iż po prostu zostawić.

– Ona się nie rozleje. Ona będzie płynęła swoim korytem, tak jak płynie. Powinniśmy po prostu nie ingerować w tę rzekę. Niczego nie polepszymy, tylko pogorszymy. Zobacz, na drugim brzegu wysychają drzewa. choćby jeżeli zrobimy na przykład tu stopień wodny, to ona spłynie z okolicy. I żeby ją wykorzystywać do rolnictwa, musielibyśmy znów wybudować system rur, pomp. Woda ma to do siebie, iż sama pod górę nie popłynie – uśmiecha się przyrodnik.

Podkreśla także, iż jego zdaniem koszt i sens budowy kolejnych stopni jest wątpliwy. Lepiej te pieniądze przeznaczyć na małą retencję, na zapobieganie wysychaniu rzeki

i źródeł na całej długości.

Opowiada, iż kiedyś na rzece pracowały pogłębiarki. Pływały po Odrze i udrożniały tory żeglugowe. Budowano i odbudowywano główki.

– Dzisiaj takiego pogłębiania nie ma. Nikt nie widzi w tym sensu, bo co tu pogłębiać, jak prawie nie ma wody? Dawniej pogłębianie koryta służyło temu, żeby nie było przeszkód w pływaniu. w tej chwili trzeba byłoby je robić, żeby w ogóle móc pływać. I po pogłębieniu to co by tu zostało? Jakiś taki wąski kanał, którym by można było barkę przepchać. O ile by była woda – tłumaczy.

I nie ma w tym wiele przesady, co najlepiej pokazuje przykład barki spuszczanej na fali niedługo przed naszym przyjazdem. Taka fala z jednej strony pozwoliła na żeglugę, ale miała też niszczycielski wpływ na ekosystem rzeki. W jednym miejscu wybrała dno, w innym wyrzuciła, wyrwała i zniszczyła roślinność, ikrę, przemieliła życie.

Odcinek rzeki, który obserwuje Andrzej, miał "trochę szczęścia" w 2022 roku. Najwięcej algi było w wyższych partiach Odry. To tam narobiła najwięcej szkód. Alga była też za Głogowem, poniżej zrzutu solanki z wyrobisk KGHM.

Malczyce – postrzeganie Odry


– Dla nas dużą szkodą jest taka mentalna zmiana w Odrze. A co to oznacza? Niedaleko stąd jest Brzeg Dolny i zakłady Rokita. Kiedyś Rokita zrzucała swoje ścieki do Odry, Odra nimi po prostu śmierdziała. Pamiętam, taką sytuację z dzieciństwa, iż kiedyś sąsiad złowił szczupaka. On już po usmażeniu tak śmierdział, iż nikt nie chciał go tknąć. Wtedy utrwaliło się przekonanie, iż Odra po prostu jest ściekiem – opowiada Ruszlewicz.

A z takim odium niezwykle ciężko się walczy. Wszyscy są przekonani, iż Odra jest zatruta. A skoro tak jest, to nikt nie kupi na przykład miodu znad odrzańskich łąk. Odczarowanie tego mitu trudne. Wiele osób mówi, iż rzeka sobie poradziła i poradzi.

Byle nie dodawać jej zanieczyszczeń, by nie próbować jej na siłę regulować. To nie jest brudna rzeka. Tak, okresowo bywa bardzo zanieczyszczona, ale to nie jest jej wina. Wszystko, co złe, dzieje się przez ludzi.

Ruszlewicz i wielu innych społeczników próbuje odczarować mit trującej Odry. Nadodrzańskie gminy i firmy łączą siły, współpracując, wzajemnie się promując, ściągając turystów. Na przykład w Ścinawie, którą też odwiedziliśmy. Ale takie działanie wymaga czasu, wysiłku, efekty nie pojawiają się natychmiast.

– Była powódź w Kotlinie Kłodzkiej, no to zrobimy na brzegach narzut kamienny, wyrównamy koryto rzeki i już. Ale następna powódź to rozmyje. Nie da się wlać wiadra wody do szklanki. To się musi rozlać. To, czy się koryto pogłębi albo wyprostuje, nie ma żadnego znaczenia. A choćby ma dla Odry niekorzystne, bo kiedy może się rozlać, to ma dostęp do olbrzymiego filtra biologicznego. Po prostu skuteczniej może się oczyścić – tłumaczy przyrodnik.

Ścinawa – marzenia o żegludze są silne


Odmienne zdanie ma pan Henryk Smelkowski. Mieszka w Ścinawie, zwany jest bosmanem miejscowego portu. Był nim przez wiele lat, teraz jest na emeryturze. Wszyscy mówią o nim Heniu. I choćby jeżeli się z nim nie zgadzają, to darzą szacunkiem. Bo z Odrą jest najbliżej, jak się da.

– Jestem zżyty z Odrą. Ile? 73 lata. A ile mam? No 73. Tu mieszkam, tu od 1946 roku mieszkał mój ojciec – uśmiecha się pan Henio.

Pan Henryk jako młody człowiek wyjechał ze Ścinawy do szkół i za pracą. Ale wrócił. Zrobił papiery i pływał na odrzańskich statkach. Jest człowiekiem-instytucją, ostatnim

w Polsce, który codziennie podaje do IMGW stan wody na swoim odcinku Odry.

– Widziałem, jaka Odra była. Pytasz, jaka jest, czy jest zanieczyszczona? Nie, zaniedbana jest tylko. No i trzeba wiedzieć, ile tej solanki do Odry rzucać. Żeby nie za dużo było. Kiedyś też były ryby zdechłe. W każdym razie woda nie jest brudna – opowiada pan Henio.

Tłumaczy, iż ona po prostu ma taki kolor. Zbiera z pól ziemię, uschnięte rośliny i robi się "brudna". Ale to naturalne. Narzeka, iż ostrogi za małe, bo mają 10 metrów, a powinny

i z 50. Ale jak postawić 50–metrową ostrogę na rzece o szerokości 30 metrów?


– Boli mnie to, iż tak jest... Kiedyś to tych statków, tego wszystkiego, tyle pływało.

Teraz nie pływają, bo nie ma wody. Żal mi. Kiedyś tu rzeczywiście to życie aż tętniło – mówi.

Ale dodaje, iż i tak nie jest źle. Przyjeżdża coraz więcej turystów, jego rodzima Ścinawa trochę odżywa. Pojawiają się łodzie, są imprezy, spływy, festyny.

Ścinawa – w Odrze widzą tylko rzekę


Również w Ścinawie rozmawiamy Krzysztofem Koniecznym. Ornitolog, przyrodnik, autor artykułów naukowych, książek popularnonaukowych i dla dzieci. Jego wiedza na temat odrzańskiej flory i fauny jest imponująca. Co jakiś czas, nie gubiąc wątku opowieści, ucieka wzrokiem w niebo albo na ziemię.

– Oleica fioletowa, rzadki i interesujący owad – tłumaczy.

– O, zobacz, kania poluje. A tam jakieś krzyżówki lecą.

– Odra najczęściej ludziom kojarzy się z korytem rzeki. Że ona jest stąd dotąd i już.

Z przyrodniczego punktu widzenia, Odra zaczyna się na brzegu pradoliny. Pradolina to jest miejsce, gdzie sięgała Odra w czasie tysięcy lat, jak zmieniała swoje koryto. Odbijała się od skarpy i już nigdy nie wracała, rozlewała się na wiele kilometrów po drugiej stronie. Potem ludzie ją ujarzmili – tłumaczy Konieczny.

I dodaje, iż w tej chwili Odra jest całkowicie przekształcona przez człowieka. A kiedyś ludzie zajmowali się rzeką z większym wyczuciem i wiedzą.

Jak osadnicy nie przytrzymali tej wody, ziemia wysychała i nie dało się jej obrabiać końmi, taka była twarda. Ściągali więc wozy gąsienicowe i jakoś sobie radzili. Przed Polakami była na Odrze cała obsada wałowych, którzy "pilnowali wody".

– Później oczywiście to się wszystko pozmieniało. Jeszcze jakiś czas konserwowano tę hydrotechnikę, ale po zmianach ustrojowych ta konserwacja ustała. Wszystkie dopływy zamuliły się, pozarastały i już ciężko jest tak naprawdę wlać i zatrzymać tę wodę. Ona gwałtownie spływa, ucieka. Zresztą cała gospodarka tymi wodami, zamyka się tylko między wałami. My, przyrodnicy, myślimy bardziej o dolinie, myślimy o tych starorzeczach, które wysychają. Ta dolina ma czasami kilometr, ale często po 5-10 kilometrów – tłumaczy Konieczny.

Wyjaśnia, iż o ile myślimy tylko o rzece i o żegludze, to chcemy, żeby wody w korycie było jak najwięcej. Ale wtedy mniej jej jest w szeroko pojętym krajobrazie. Wtedy zaczyna się błędne koło, bo ktoś mówi: woda ucieka, no to postawimy jeszcze jedną zastawkę. I jeszcze jedną zastawkę, no bo za każdą zastawką okazuje się, iż za tą znów jest mniej wody. Problem się przesuwa i pogłębia za każdą zastawką.

Dodaje, iż takie zmiany niebywale zubażają faunę. Kiedyś, gdy woda wylewała na pola, to w tej płytkiej ciepłej wodzie tarły się płocie. Dziś jest im trudniej, muszą szukać innych miejsc. A kiedy poziom wody spadnie, rzeka się nagrzewa i problemy mają gatunki "zimnolubne". A ryby to jest tylko jeden element układanki. Bo na te ryby polują inne ryby oraz ptaki.

Kolejnym elementem jest flora. Wróćmy do wysychającego lasu. No bo jak to możliwe, iż las na brzegu rzeki wymiera? Na zdrowy rozum ciężko to pojąć. Kluczem jest woda podziemna. Rzeka płynie nie tylko w korycie, woda rozlewa się szeroko pod ziemią, pojąc między innymi drzewa. Kiedy się ją skanalizuje, nada kierunek, zajmuje się głównie spływaniem. Okoliczne lasy, ale i pola, łąki, poznają smak pragnienia. Wysychają.

A w tym miejscu, czyli okolicach Ścinawy, mamy coś wspaniałego: łęgi, lasy nadrzeczne które tworzą się tam, gdzie woda płynie również pod ziemią. Te pierwsze, bliżej rzeki to łęgi topolowo-wierzbowe, drugie, nieco dalsze to łęgi dębowo-jesionowo-wiązowe. Zwane są miękkimi i twardymi, oba typy potrzebują regularnych wylewów.

I tu się zresztą wszystko zazębia, bo wylewów w lasach i na polach potrzebują też ryby, które w płytkich i ciepłych wodach odbywają tarło. A jak mówi Krzysztof, Odra jest nie tylko ostoją dla gatunków miejscowych, ale i autostradą dla innych. Tu spotyka się gatunki wędrowne – choćby certę i troć. Tak dzieje się od setek albo tysięcy lat. Potężna siła każe milionom ryb wielu gatunków podróżować w górę rzek na tarło. Siła, której nie rozumieją, ale które podporządkowują się od tysięcy pokoleń, bo od tego zależy życie kolejnych pokoleń.. Za naszego życia te procesy mogą się zatrzymać. Ściślej: to my możemy być sprawcami ich wymarcia.

A zagłada jednego gatunku ciągnie za sobą inne. Nad Odrą rosną piękne wilczomlecze, w których łodygach mieszkają przezierniki, bardzo rzadkie motyle. Bogate w kwiecie łąki przyciągają owady, czyli pokarm dla wielu gatunków ptaków. Zabraknie jednego, posypie się cała układanka.

Dodaje, iż Odra jest konglomeratem milionów zdarzeń przyrodniczych. Wystarczy otworzyć oczy i zobaczyć, iż w jednym miejscu pojawia się nagle kilka tysięcy kaczek. Że tokują kanie, iż bieliki wysiadują jaja, iż nagle mamy wybuch populacji płazów, bezkręgowców. Że to dzieje się cały czas, iż wszystko jest następstwem i przyczyną.

– Poznanie Odry raczej wymaga czasu. Warto zrozumieć, co się stanie, gdy wodę zatrzymamy, jakie zajdą w niej zmiany. Przyrodnicy mówią o wartości Odry, dlatego, iż ona – mimo regulowania przez Niemców jeszcze sto lat temu – ciągle ma ogromny naturalny potencjał – wyjaśnia cierpliwie.

Zdaniem Krzysztofa powinniśmy przede wszystkim odsunąć wały dalej od rzeki. To rozwiąże wiele problemów.

– Gdybyśmy jej dali więcej miejsca, gdybyśmy wydawali pieniądze na odsuwanie wałów od rzeki, żeby przy dużych wezbraniach napełniać również zbiorniki. Te starorzecza, które powstały po regulacji Odry, utrzymalibyśmy na lata. Zobacz, mamy tu bobry. One są często nielubiane, ale robią świetną robotę, utrzymują wodę choćby daleko od rzeki, również dla rolnictwa. Ludzie często mówią: no tak, ale robią dziury w wałach. jeżeli odsuniemy wał na 500 metrów od rzeki, to temu bobrowi nie opłaca się chodzić i go dziurawić. Po drodze zjadłby go wilk, zaatakował pies. Odra ma trochę pecha, bo wiele osób chciałoby korzystać z jej niezwykle dużych zasobów, ale to jest do pogodzenia. To jest kwestia tylko tego, żeby zrozumieć, iż co warto chronić i czego nie dotykać – tłumaczy.

Żelazny Most – sól


Skąd w rzece bierze się sól? Wiemy: winne są kopalnie. Oczywiście każda kopalnia twierdzi, iż ma wszystkie niezbędne pozwolenia. I ma, zrzuca solankę legalnie. Ale są miejsca, gdzie zrzuty solanki jest tak absurdalny, iż aż trudno w to uwierzyć.

W województwie dolnośląskim znajduje się wieś Żelazny Most. Taką samą nazwę nosi zbiornik poflotacyjny KGHM. Jest największy w Europie. Ma prawie 1400 ha, na potrzeby jego budowy zalano trzy miejscowości. Był rok 1977. Od tamtej pory zbiornik ciągle jest powiększany i poszerzany. W tej chwili mieści około 800 mln litrów wody. Jego pojemność może powiększyć się do ponad miliarda litrów.



Co to jest zbiornik poflotacyjny? To sztuczne jezioro, do którego wylewa się brudną wodę z kopalni czy po procesach produkcji miedzi. Wytrącają się z niej osady, które lądują na dnie. A woda z góry, ciągle bardzo zanieczyszczona, jest wylewana do Odry.

Co ciekawe: Odra nie płynie przez Żelazny Most. Ba, nie płynie choćby blisko Żelaznego Mostu. Woda ze zbiornika jest pompowana rurociągiem do oddalonego o około 20 km Głogowa.

Na wysokości głogowskiego rynku, pięknej starówki, stoi sobie betonowa konstrukcja. To ujście rurociągu. Nieco wody wycieka z tego systemu, tworząc na budowli słony osad. KGHM, wielki państwowy koncern, wylewa solankę do rzeki w środku miasta. Oczywiście ma na to wszelkie pozwolenia, robi to legalnie. Ale z czysto ludzkiego i przyrodniczego punktu widzenia sytuacja jest absurdalna.

Osinów Dolny, Stary Kostrzynek – rabunek


Kolejnym punktem naszej wyprawy był Osinów Dolny i Stary Kostrzynek. Miejsce urokliwe, przedziwne. Z jednej strony tętniące życiem, bo znajduje się przy przejściu granicznym. Trwa ożywiona wymiana handlowa, ale okolice są wręcz dzikie. Przez cały okres PRL granica z Niemcami była pilnie strzeżona. A nie ma lepszej zapory niż dzikie ostępy.

O każdej porze roku rezerwat spełnia inne zadania. Przy odpowiednim poziomie wody jesienią i zimą gromadzi się tutaj choćby do stu tysięcy ptaków wodnych i to są kaczki, gęsi, żurawi, żołny.

– Mamy tutaj największe skupiska żołn w Polsce. Można spotkać na paru noclegowiskach do 2 000 żołn. To jest ewenement. Mamy tutaj na granicy rezerwatów bardzo dużo muraw kserotermicznych. To takie ciepłolubne stoki nagrzane słońcem, gdzie temperatura dochodzi choćby do 60 stopni Celsjusza przy ziemi i występują tam endemiczne i owady i rośliny. Rezerwat jest cenną bazą żerową dla wszystkich ptaków migrujących. Stanowi taką stołówkę, gdzie one uzupełniają energię i lecą dalej na północ albo na południe – opowiada Arkadiusz Oleksiak, ornitolog, przyrodnik, fotograf przyrody.

Tu na odcinku 42 kilometrów Odra jest pozbawiona wałów, naturalnie wylewa. To unikalne miejsce na mapie Polski, jeden z największych w Europie naturalnych rezerwatów. Ale nie jest nim formalnie.

Myśliwi protestują, bo rezerwat ograniczy im możliwość polowania. A w całej okolicy wręcz kwitnie kłusownictwo. Arek Oleksiak pokazuje nam zdjęcia: postrzelony bielik, zabity wilk.

– Tydzień przed waszym przyjazdem dostałem zgłoszenie od pani profesor Sabiny Nowak o martwym wilku znajdującym się blisko domostw. Okazało się, iż 20 metrów od posesji leży zastrzelony między oczy piękny basior, 40–kilogramowy, samiec alfa miejscowej watahy – mówi Oleksiak. Czyli nie dość, iż ktoś zabił chronionego wilka, to jeszcze zrobił to w miejscu, gdzie strzelać nie wolno – za blisko ludzkich siedzib.

Przyrodnik wymienia dalej: zabite ptaki, 6 jeleni z uciętymi głowami (bo poroże można sprzedać w Niemczech za kilka tysięcy złotych), no i ryby. Idziemy na zrewitalizowany most kolejowy, który w tej chwili jest ścieżką rowerową. Pod nim zacumowana jest łódka kłusowników. Na akwenie, po którym nikomu nie wolno pływać, niczym. Łódka została zgłoszona odpowiednim służbom, stoi już ponad pół roku i nic się z nią nie dzieje.

– W latach dziewięćdziesiątych, kiedy pracowałem tu jako strażnik Parku Krajobrazowego, było nas kilku. Mieliśmy do dyspozycji łódkę, samochody, mogliśmy tutaj patrolować ten teren parku i dbać o ochronę tego obszaru. Teraz praktycznie takich służb nie ma i nikomu na tym nie zależy – mówi Arek Oleksiak.

Rozlewisko Kostrzyneckie – bezradność urzędników


Rabunek przyrody to tylko jeden z problemów, z którymi walczą sojusznicy Odry. Kolejnym są znowu inwestycje hydrotechniczne. Na tym odcinku również stawiane są tzw. główki. Dlaczego? No bo przecież Odra miałaby być rzeką spławną.

– Przy tych niskich stanach wody wiosną i latem myślę, iż to jest mission impossible. Ta rzeka mogłaby być może być żeglowna tylko w niektórych porach roku, kiedy poziom wody jest wyższy. Przecież latem tutaj praktycznie można przejść do Niemiec pieszo. o ile Odra miałaby być szlakiem wodnym także wiosną, późną wiosną, latem i wczesną jesienią, należałoby ją pogłębić. To byłoby niesamowicie kosztowne. Wyobrażasz sobie jak to jest pogłębić rzekę na kilkuset kilometrach jej długości? Przy okazji wzruszyć wszystkie te osady denne, zabić życie na dnie. Przecież rzeka to nie tylko ryby, to też wszystkie mięczaki, drobnoustroje, bakterie – tłumaczy Arek Oleksiak.


– Płazy, gady, ślimaki, różne inne gatunki: to wszystko już zginęło i teraz ma problemy z otworzeniem. Jakbyśmy chcieli tę Odrę jeszcze pogłębić, żeby ona była żeglowna, to jeszcze bardziej zniszczymy to, co zostało. A fachowcy mówią, iż od 60 do 80 proc. tego, co żyło w Odrze, utraciliśmy. I co roku utracimy następne procenty – dodaje.

Z niewiadomych powodów, władze zlecają jednak kolejne prace na Odrze. W okolicach Osinowa i Kostrzynka Wody Polskie zleciły postawienie ostróg.

– Rozlewisko Kostrzyneckie jest ostatnim naturalnym rozlewiskiem w całym biegu Odry. Jeszcze 10 lat temu było 5 takich rozlewisk. Następne takie miejsca to jest Park Narodowy Ujście Warty oraz Biebrza i okolice, gdzie ptaki zatrzymują się w czasie wędrówek. Oczywiście nam jako przyrodnikom zależy na tym, żeby wodę utrzymać. Woda równa się życie. Ta płytka nagrzana wodą latem stanowi miejsce żerowania i lęgów ptaków wędrownych, jest takim estuarium przyrody. W czasie prac na Odrze ujścia starorzeczy zostały zasypane przez firmę pracującą na zlecenie inwestora, czyli Wód Polskich. Już w zeszłym roku wymarły tutaj wszystkie ryby, racicznice, wszystko, co w wodzie żyło – tłumaczy przyrodnik.

Nie wiadomo, jak można było popełnić tak kardynalny błąd. Inwestor nie popatrzył na mapę, albo interesowało go jedynie koryto Odry, a nie starorzecza z rezerwatami.

– W trakcie trwania tej inwestycji nikt oprócz nas, przyrodników, nie zauważył tego, iż główki zostały zbudowane w ujściach starorzeczy. To jest strasznym błędem w skali szkolnej, nikt z tym nic nie zrobił. Przez trzy lata mieliśmy spotkania z Wodami Polskimi, z RDOS–iem. Do tej pory nic nie zostało zrobione – opowiada Oleksiak.

Dodaje, iż wedle planów główki miały trzymać rzędną, czyli nie podnosić brzegu. Tak się nie stało, ujścia starorzeczy zostały zasypane sporą ilością kamieni, warstwa sięga 80 cm wyżej, niż powinna. Tyle wody w rzece nie ma i nie będzie. Stoimy na łące, w miejscu, gdzie rzeka przez lata wylewała.

– Normalnie o tej porze roku tu powinna być woda. My powinniśmy być po pas

w wodzie. Ale nie było śniegu, nie było zimy, było bardzo mało opadów i tej wody jest już bardzo mało – wyjaśnia przyrodnik.

Ostatni wyrok sądu administracyjnego w Warszawie stwierdził, iż cała inwestycja była nielegalna. Mowa o setkach ostróg, które postawiono na Odrze. A my, podatnicy za to wszystko zapłaciliśmy. W teorii powinno się to wszystko rozebrać.

Oleksiak punktuje kolejne zaniedbania. Tereny zalewowe powinny być regularnie koszone. Nie są. Przez lata jeden z największych dzierżawców w okolicy, dostający gigantycznie dotacje, nie kosił swoich łąk. Były jedynie mulczowane. Zmielona z ziemią trzcina zanieczyszczała rzekę i tereny zalewowe.

– W czasie wykaszania tych obszarów ten materiał powinien być zbierany i wywożony. Są tu oczywiście, uczciwi rolnicy, którzy robią to adekwatnie, wkładają to bardzo dużo pracy. A tamten w mojej ocenie po prostu wyłudzał dopłaty – nie owija w bawełnę.

Wraz z opadaniem wód, cała ta biomasa spływa do kanału, powodując jego eutrofizację, brak tlenu oraz przyspiesza też rozwój złotych alg, co doprowadza do katastrofy. Woda po zimie powinna być przejrzysta, powinno być widać w niej ryby. Jest ciemna, nieprzeźroczysta. Powodem są właśnie setki ton niezabranego materiału z łąk. W takiej wodzie niechętnie przebywają ryby, nie ma w niej tlenu.

– Złote algi czy brak tlenu pojawiają się wtedy, kiedy nie ma przepływów wody, kiedy temperatura wody wzrasta i ta inwestycja przyspiesza takie działania. Widzą to mieszkańcy, widzimy to my, przyrodnicy, jednak nikt z tym nic nie robi – mówi Arek Oleksiak.

Czas leci. Na razie kolejnych katastrof udaje się uniknąć jedynie dzięki profilaktycznemu zalewaniu Kanału Gliwickiego perhydrolem. To za mało, by na stałe uczyć Odrę rzeką zdrową i pełną życia.

Idź do oryginalnego materiału