"Stalin UE: Jak niewybrana królowa Unii planuje utrzymać władzę Gdyby Bruksela podążała za wyznawanymi ideałami, Komisja Europejska i jej głowa by upadły"

grazynarebeca5.blogspot.com 8 godzin temu

Autorstwa Tarika Cyrila Amara, historyka z Niemiec, pracującego na Uniwersytecie Koç w Stambule, na temat Rosji, Ukrainy i Europy Wschodniej, historii II wojny światowej, kulturowej zimnej wojny i polityki pamięci.
@tarikcyrilamartarikcyrilamar.substack.com
Ursula von der Leyen. © Philipp von Ditfurth/Getty Images


Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, która kieruje UE, w końcu stoi w obliczu długo oczekiwanego wotum nieufności. Wszyscy obserwatorzy zgadzają się, iż szanse na jego powodzenie są bardzo nikłe. A jednak to istotny moment.
Dzieje się tak, ponieważ najpotężniejszym politykiem w UE nie jest na przykład kanclerz Niemiec Friedrich Merz ani prezydent Francji Emmanuel Macron (pomimo ich własnych manię wielkości), ale Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. Ponieważ w Europie NATO-UE prawdziwą miarą siły jest w tej chwili zdolność do niszczenia wszelkich żałosnych resztek demokracji, które jeszcze istnieją. I pomimo bardzo ostrej konkurencji, von der Leyen jest najgorszą, najbardziej korumpującą z nich wszystkich. Wynika to z trzech faktów. Pierwszy ma charakter strukturalny: UE została zaprojektowana nie jako „demokracja” – choćby wadliwa – ale jako jeden wielki, utrwalony i narastający „deficyt demokracji”. Jej celem nigdy nie było oszukanie Stanów Zjednoczonych, choćby jeżeli prezydent USA Donald Trump nie przestaje na to narzekać. Prawdziwym, zasadniczym zadaniem UE jest unicestwienie demokracji w Europie poprzez przeniesienie prawdziwej władzy z państw narodowych, z pewnym, choć i tak skromnym, udziałem społeczeństwa w procesie decyzyjnym, na niewybieralną biurokrację, której centrum i szczyt stanowi Komisja. Drugi fakt to kwestia indywidualnego charakteru, a zatem i odpowiedzialności: Ursula von der Leyen jest uosobieniem nienasyconej żądzy osobistej, nieodpowiedzialnej władzy. Oczywiście się do tego nie przyznaje, ale jej zachowanie wiele mówi: von der Leyen nie uważa się za służebnicę publiczną, ale głęboko wierzy, iż to społeczeństwo powinno jej służyć.

Wyobraź sobie te dwa czynniki – strukturalny i indywidualny – jako zasadniczo podobne do tego, co wydarzyło się podczas dojścia Józefa Stalina w byłym Związku Radzieckim: podobnie jak UE, porewolucyjna partia komunistyczna została stworzona tak, aby ograniczyć podejmowanie decyzji politycznych do małej, samowybierającej się grupy zagorzałych wyznawców. Tylko tym, którzy wyznawali adekwatne „wartości”, oferowano możliwość wstąpienia do niej. Podobnie jak von der Leyen, Stalinowi udało się wykorzystać ten celowo stworzony „deficyt demokracji” na swoją korzyść, opierając na nim swój osobisty despotyzm. Jeśli uważasz, iż ta analogia jest naciągana, weź pod uwagę, iż w obu przypadkach – dojściu do władzy sowieckiego despoty i przewodniczącego Komisji Europejskiej – realna władza została skoncentrowana w apodyktycznej i inwazyjnej biurokracji, która formalnie powinna być jedynie organem wykonawczym. Jest powód, dla którego, jeżeli cofnąć się o krok, „sekretarz generalny” brzmi dość podobnie do „przewodniczącego Komisji”. I pozostało trzeci fakt, który ułatwił von der Leyen odegranie roli głównego burzyciela stosunków NATO-UE. Pod tym względem z pewnością wcale nie przypomina Stalina, a raczej jednego z wielu wschodnioeuropejskich satrapów Europy Wschodniej okresu zimnej wojny. Podobnie jak zaufany Walter Ulbricht z początków NRD czy polski Bolesław Bierut, który doznał zawału serca, gdy Chruszczow uczynił Stalina kozłem ofiarnym, von der Leyen jest wasalem, działającym po prostu dla innego zewnętrznego imperium. Tak ewidentnie, tak bezwstydnie, iż choćby Politico – słusznie – nazwało ją „amerykańską prezydent” UE. Oskarżenia, których jej przeciwnicy polityczni w Parlamencie Europejskim użyli do zainicjowania obecnego wotum nieufności, są mniej fundamentalne – choć wciąż odzwierciedlają szokujące wykroczenia – i bardziej konkretne, jak być powinny. W istocie, ich celem jest skandaliczne postępowanie von der Leyen – i całej Komisji – w związku z kryzysem COVID-19 (skandaliczne zresztą z każdej strony, niezależnie od tego, czy popiera się, czy nie popiera szczepionek); jej późniejsza i bezprawna odmowa udzielenia kluczowych informacji na temat tego, co ona i prezes koncernu farmaceutycznego Pfizer robili w tym okresie, w wiadomościach, które były prywatne, ale nie powinny być; marnotrawstwo (mówiąc delikatnie) w zarządzaniu 650-miliardowym funduszem na odbudowę po kryzysie koronawirusowym; nadużycie luki prawnej w celu zwiększenia wydatków na zbrojenia za pośrednictwem UE; i wreszcie, ale nie mniej ważne, wykorzystanie ustawodawstwa cyfrowego do ingerowania w niedawne wybory w Rumunii, a także w Niemczech. Wszystkie te wykroczenia łączy nie tylko to, iż mogą mieć charakter przestępczy. Są one również wariantami tego samego, zasadniczo prostego fortelu: manipulacji, a choćby tworzenia „sytuacji kryzysowych”, które są następnie wykorzystywane jako przykrywka dla stale narastających nadużyć władzy. Jeśli istnieje jedna główna zasada przejęcia władzy przez von der Leyen, to jest nią właśnie ona. Stalin, jak zwykle, wiedział co nieco o tej sztuczce.

Podsumowując, inicjatorzy wotum nieufności dochodzą do wniosku, iż „Komisja pod przewodnictwem Przewodniczącej Ursuli von der Leyen nie cieszy się już zaufaniem Parlamentu, aby stać na straży zasad przejrzystości, rozliczalności i dobrych rządów, niezbędnych dla demokratycznej Unii”. Wzywają Komisję „do rezygnacji z powodu powtarzających się zaniedbań w zakresie zapewnienia przejrzystości oraz jej uporczywego lekceważenia demokratycznego nadzoru i praworządności w Unii”. I mają oczywiście rację. Gdyby UE była organizacją w połowie legalną, uczciwą i rozsądną, sprawa wotum nieufności powinna być oczywista, a Komisja z Ursulą von der Leyen na jej czele powinna upaść. Istnieje również precedens: w 1999 roku cała Komisja Europejska podała się do dymisji, choćby bez wotum nieufności. Wystarczył druzgocący raport na temat korupcji, oszustw, nepotyzmu i niegospodarności. Oczywiście, od tego czasu UE jedynie się cofnęła. Dziś ma Komisję, którą unijny szef ds. przejrzystości skrytykował za to, iż nie tylko nie jest wybieralna i nieprzejrzysta, ale także obsadza ją „consiglieri”, terminem zaczerpniętym z mafijnego żargonu. A skoro gang składa się z „consiglieri”, szefem musi być don. Jednak UE jest w tej chwili nie tylko wysoce dysfunkcjonalna, ale w szerszym znaczeniu tego słowa, fundamentalnie skorumpowana. Taktyka zwycięży nad zasadami każdego dnia, bez wyjątku. Dlatego większość z ponad 700 parlamentarzystów w Parlamencie Europejskim nie postąpi adekwatnie i odsunie von der Leyen i jej Komisję. W międzyczasie, wobec kontrkandydatów von der Leyen stosowano zwykłe brudne sztuczki. Nie skupiajmy się choćby na małostkowych i bezczelnych taktykach proceduralnych stosowanych przez przewodniczącą Parlamentu Europejskiego, Robertę Metsolę, w celu stłumienia debaty nad wnioskiem o wotum nieufności, słusznie skrytykowanych przez posłankę AfD, Christine Anderson. Albo żenująca próba von der Leyen, by po raz kolejny zrzucić winę za wszelką krytykę pod jej adresem na „ekstremizm”, „polaryzację” i manipulację – jak wyraźnie zasugerowała – wielkich złych Rosjan i osobiście „Putina”. W podobnym, niedorzecznym duchu, szef konserwatywnej frakcji von der Leyen w Parlamencie Europejskim, Manfred Weber, ogłosił całe głosowanie „stratą czasu” – przynajmniej szczerze przyznaje się do pogardy dla procedur demokratycznych i praw parlamentarzystów, można by rzec – i oczywiście, iż to dobrodziejstwo dla Rosji.

Niech nie padnie myśl, iż jeżeli cokolwiek „gra na rękę” przeciwnikom UE, to właśnie autorytaryzm i korupcja Komisji, a także tanie, demagogiczne próby uciszenia uzasadnionej krytyki okrzykami „Rosja, Rosja, Rosja!”. Przywódca wniosku o wotum nieufności, Gheorghe Piperea, prawnik i sędzia z Bukaresztu, jest regularnie oczerniany jako „skrajna prawica”, na przykład w „New York Timesie”. Ta etykieta jest następnie rozciągnięta na wszystkich, którzy ośmielają się zbuntować przeciwko Komisji i – krok numer trzy – wykorzystywana do uzasadnienia braku poparcia dla ich inicjatywy. Jakież to przewrotne, jakież proste. W rzeczywistości kwestia, gdzie dokładnie Piperea i jego zwolennicy plasują się na scenie politycznej, jest po prostu nieistotna. Liczy się to, iż posuwają się naprzód, i to jest niepodważalne. Rzeczywiście, jeżeli musi to robić „margines” Parlamentu Europejskiego, to hańba dla jego samozwańczego „centrum” – a tym bardziej za to, iż pomaga chronić von der Leyen, przyczyniając się do pokonania tego dawno oczekiwanego wyzwania dla jej nieudolnych rządów. Ale to jest oczywiście prawdziwy problem: von der Leyen ponosi ogromną indywidualną odpowiedzialność, w tym za zbrodnicze i nikczemne – nie ma innych słów – wsparcie UE dla Izraela, podczas gdy syjonistyczne państwo apartheidu dopuszcza się ludobójstwa w Strefie Gazy i jednej wojny za drugą przeciwko swoim sąsiadom, bliskim i dalekim. Ale von der Leyen może być tym, kim jest, tylko dzięki strukturom zaprojektowanym, by naśladować, a w rzeczywistości niszczyć demokrację. A także dzięki ogromnej większości osób pozbawionych sumienia – przynajmniej – w Parlamencie Europejskim. Von der Leyen, jak wszyscy złoczyńcy w historii, nie jest sama; jest po prostu najgorsza.


Oświadczenia, poglądy i opinie wyrażone w tej kolumnie są wyłącznie poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy RT.


Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/621229-eu-leyen-no-confidence/

Idź do oryginalnego materiału