Najbardziej urzekają mnie niewielkie, drewniane kościoły. Skromne i kameralne, wydają się bliższe mojemu wyobrażeniu kontaktu z Bogiem. Nie potrzebują przepychu ani złoconych ołtarzy, żeby tworzyć atmosferę modlitwy. Dlatego zawsze miałem dystans do monumentalnych budowli, w których rozmach i dekoracje przytłaczają człowieka. A jednak… katedra w Monachium potrafi zrobić wrażenie.
To późnogotycka świątynia z XV wieku, jeden z symboli Monachium. Widać ją z daleka dzięki dwóm charakterystycznym wieżom zwieńczonym kopułami. Każda ma około 99 metrów wysokości i to właśnie one wyznaczają granice panoramy miasta. W 2004 roku mieszkańcy w referendum zdecydowali, iż w centrum nie mogą powstawać budynki wyższe niż wieże katedry. Dzięki temu zawsze pozostają widoczne i nic ich nie zasłania.
Sam kościół wymiary ma imponujące. Zresztą to jeden z największych. Ma 109 metrów długości, 40 metrów szerokości, a wnętrze sięga 37 metrów wysokości. Może pomieścić choćby 20 tysięcy osób stojących lub kilka tysięcy siedzących.
W środku uderza ogromna, surowa przestrzeń. Wysokie sklepienia, światło wpadające przez witraże, boczne kaplice i słynne „ślady diabła” przy wejściu nadają temu miejscu wyjątkowy charakter. Jest jasno, przestronnie, bez ciężkich złoceń i zbędnego przepychu. Nic nie przytłacza, a mimo to całość robi niesamowite wrażenie. To jeden z najpiękniejszych kościołów, jakie widziałem.
Imponujący i zachwycający są “zwyczajnością” i “prostotą”. Warto to zobaczyć.
.
Czasem zwracam uwagę na rzeczy nietypowe. Tak jest w Berlinie, gdzie warto zobaczyć Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma. Zrujnowany podczas II wojny światowej, pozostawiony w stanie częściowej destrukcji, stał się jednym z symboli miasta. Obok ruin wzniesiono nowy, nowoczesny kościół, który harmonijnie współistnieje z historycznymi pozostałościami. To zupełnie inna kategoria niż monachijska katedra – nie monumentalna gotycka świątynia, ale miejsce, w którym historia i współczesność spotykają się na co dzień. I właśnie dlatego także warta zobaczenia.